Rozdział 10

814 91 45
                                    

Yang nie posiadał się z radości, wnosząc do kwiaciarni wielką, pękatą donicę, z której dumnie wystawała pokaźna, aczkolwiek nieco zakurzona begonia.

— A to tu po co? — zapytał go Yoongi, który powoli przygotowywał się do otwarcia kwiaciarni.

Przetarł już blat, złożył do kupy kilka zamówionych wiązanek oraz uporządkował wstążki, spinki, koraliki i inne pierdółki, które mogły mu się przydać. Tamtego dnia miał bowiem prowadzić cały biznes sam, jako iż Yang musiał wyjechać z miasta w sprawach biznesowych gdzieś na południe, do jakiejś nowej hurtowni. Yoongi nie dopytywał. Spodziewał się za to wieczorem dostawy wymyślnych kwiatów, których nikt z lokalnych mieszkańców nie będzie chciał kupować i zapewne skończą na wpół uschnięte na zapleczu w sklepie, w którym pracował Taehyung.

— To ode mnie z domu — wyjaśnił mężczyzna, dysząc pod nosem, gdy pochylał się nad rośliną.

Yoongi nie wiedział, czy ten po prostu łapał oddech, czy tak zgięło go wpół, że nie mógł się już wyprostować.

— Przynosi pan to tutaj, bo...? — dopytywał, podchodząc do niego z krzywym uśmiechem na ustach.

Pomógł szefowi na powrót stanąć w pionie, a ten podziękował mu niemo, omiatając begonię wzrokiem.

— Nie podoba mi się. Może to zakłócenia feng shui po przemeblowaniu, a może ta nowa monstera, którą dostałem w prezencie... Tak czy siak, to biedactwo kompletnie do niej nie pasuje — wyjaśnił, klepiąc doniczkę dłonią. — Niech posiedzi sobie tutaj, póki nie zastanowię się, co z nią zrobić. Jak chcesz, to możesz nakleić na nią jakąś cenę, byle nie za wysoką. Może ktoś kupi i zaopiekuje się nią, jak trzeba, a ja będę miał problem z głowy. — Machnął ręką, zatrzymując dłoń przy czole i ścierając z niego pot. — Będę się zmywał. A ty się rozchmurz, co? Od ponad tygodnia chodzisz jak struty. Wiem, że już pytałem, ale jesteś pewien, że nic cię nie trapi?

Rozpuszczone włosy Yoongiego odbiły się miękko od jego ramion, gdy pokręcił głową, chociaż dobrze wiedział, iż pan Yang miał świętą rację.

Był czwartkowy poranek. Od dnia, w którym on i Jeongguk widzieli się po raz ostatni, minął ponad tydzień. W tym czasie Yoongi stał się mniej niż połową tego, co wykrzesywał z siebie zwykle. Uśmiechał się rzadziej, odzywał się rzadziej. W ogólnym rozrachunku rzadziej myślał o czymkolwiek innym niż o tym, co powiedział mu tamtego dnia Jeon.

Usłyszeć o samym sobie, że był obrzydliwy, w dodatku, gdy padło to z ust kogoś, kogo kiedyś trzymał tak blisko przy swoim sercu, bolało go jak cholera. Jednocześnie też czuł się zapędzony w kozi róg, gdzie złościł się i wściekał, nie mogąc zbyt dobrze się na niczym skupić. Źródło jego rozgoryczenia biło jednak najbystrzej, gdy próbował uporządkować sobie w głowie odpowiedź na pytanie, dlaczego Jeongguk w ogóle zdecydował się na tak okrutne stwierdzenie.

— W takim razie, co robi tu ta róża? — zapytał go Yang, podchodząc do jednej z przygotowanych przez niego wiązanek. — Jeżeli dobrze kojarzę, to klient wyraźnie poprosił o same goździki, prawda? — Chwycił rzeczony bukiet w dłoń i wyciągnął z niego zbłąkany kwiat o płatkach w herbacianym kolorze.

— Przepraszam — wyszeptał Yoongi, zabierając od niego różę.

Wsadził ją do plastikowego wazonu z resztą podobnych do niej kwiatów, po czym przetarł ręce o roboczy fartuch.

— Zakochałeś się, czy co? — Yang zaplótł ręce na piersi i oparł się o metalowy stojak na florystyczne ozdoby, stojący, przytwierdzony do ziemi, tuż za ladą. — Pierwszy raz widzę cię w takim marazmie.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz