Rozdział 26

406 56 23
                                    

Nigdy nie posądziłby siebie o to, że poprosi Berniego o radę w sprawie wykonania jednego, głupiego telefonu. Chciał pozostać nieugięty, ale gdy Yoongi nie odzywał się do niego już trzeci dzień, na sesji terapeutycznej w weekend coś w nim pękło. Pomyślał, że może obraził go gdy, zaproszony na spotkanie, tak bezpośrednio odmówił. Albo może już mu się znudził?

Myśli te ciążyły mu, ciągnąc go na dno mentalnego jeziora niczym pustaki uwiązane do kostek. Mimo to, nabuzowany zapewnieniami Berniego, że ma prawo wykonać do kogoś telefon bez neurotycznego rozdrabniania wszystkiego na kawałeczki, zadzwonił do Yoongiego siedząc na Ttukseom. Zupełnie jak podczas ich ostatniej rozmowy. Mężczyzna odebrał po sześciu sygnałach, które Gguk liczył w stresie; gdy cykliczne pikanie wychodzącego połączenia brzęczące przy jego uchu ustało, trzy mole w jego żołądku rozpoczęły swój taniec, kręcąc się wkoło i rozsyłając swoimi skrzydełkami wibracje po całym jego ciele.

Cześć Yoon powiedział, a wymagało to więcej odwagi, niż większość rzeczy, jakie dotychczas zrobił w życiu.

Hej Gguk — odpowiedział.

Jak tam?

— Dobrze... Czekałem na twój telefon. Nie chciałem się narzucać.

— A ja nie chciałem cię d...denerwować — zakrztusił się własnymi słowami Gguk.

Absolutnieodchrząknął Yoon. — Czy nadal wybierasz się na rozprawę Hyoungjina?

Tak. — Telefon prawie wypadł prawnikowi z ręki.

Czy to znaczy, że i tak cię zobaczę? Yoongi lewą dłonią poklepywał kurtkę w poszukiwaniu paczki fajek, która właśnie gniła rozmoknięta w zlewie w 7eleven. Kurwa.

Owszem.

W takim razie to mi odpowiadaskwitował, pogodzony już z utratą papierosów, a Jeongguk mógłby przysiąc, że połknął gdzieś po drodze na stację czwartego mola, który właśnie dołączył do trwającej już w jego trzewiach zabawy. — Tak długo, jak będę mógł cię zobaczyć.

Sobotnia, niezręczna pogawędka na nowo uruchomiła swoistą maszynę losującą, przywracając do życia ich osobliwą, dosyć niepewną rutynę codziennego kontaktu. W niedzielę to Yoongi zadzwonił, w poniedziałek też. We wtorek Jeongguk.

O czym rozmawiali? Gdyby zamiast ich dwójki podstawić po dwóch przeciwnych stronach telefonicznej linii losowe osoby, można by powiedzieć, że o niczym. Jeden pytał oraz opowiadał o pracy, drugi robił to samo. Ot, zwyczajna wymiana zdań, jakich codziennie prowadzono na całym świecie miliony.

Dla Jeongguka jednak nie był to chleb powszedni. Każda rozmowa z Yoongim, chociaż całkiem przyjemna, kosztowała go nieziemski wysiłek. Od rozwodu z Shinhye i odejściu z pracy w kancelarii Baekho, regularne czy jakiekolwiek pogawędki z kimkolwiek względnie obcym, bądź wystarczająco obcym, były dla niego jak matematyka. Kalkulował co powiedzieć, jak powiedzieć; w którym momencie otworzyć usta, a w którym milczeć. Słowa bardzo rzadko płynęły z niego niezachwianym strumieniem, częściej raczej wypluwał je partiami, niczym woda tryskająca z zarośniętego kamieniem kranu.

Dużym plusem ich relacji było jednak to, że unikali z Yoongim ciężkich tematów. Starszy starał się dać tym Jeonggukowi podprogowo do zrozumienia, że był interesującym, wartościowym mężczyzną, a jego mentalny bagaż to tylko poboczna wartość, która nie miała wpływu na to, co ich ze sobą łączyło bądź mogło połączyć. Próbował stworzyć dla niego rzeczywistość, w której nie istniała Byeonhwa; rzeczywistość, której nie musiał się bać. Chociaż na krótką chwilę. W ich telefonicznym świecie faktycznie zjadł swoje słońce, a przynajmniej tak mu się wydawało.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz