Rozdział 27

751 64 45
                                    

Weszli do jego mieszkania, a Jeongguk od razu przeprosił za nieistniejący bałagan, który to podobno zostawił po śniadaniu, śpiesząc się na rozprawę. Poprosił Yoongiego o rozgoszczenie się, w czasie gdy sam zaszył się w łazience i naprędce umył zęby. Na języku nadal miał melonowo-mleczny posmak po lodzie na patyku, który, z jakiejś przyczyny, niemiłosiernie mu wtedy przeszkadzał, nawet jeśli przypominał o mile spędzonym czasie.

Yoongi nie skomentował nagłej ucieczki Gguka do łazienki, bo już od momentu, w którym zgodził się zostać w stolicy, brakowało mu języka w gębie. Odliczywszy do dziesięciu, zacisnął dłoń na pasku od swojej torby i zdjął ją z ramienia, po czym niedbale położył pod ścianą. Miał w niej awaryjne ubrania oraz bieliznę na zmianę, które wziął na wypadek, gdyby rozprawa Hyoungjina nie poszła tak dobrze, a on jednak musiał zostać z Namjoonem w jakimś hotelu do następnego dnia. Dla Joona byłyby to po prostu nadgodziny w pracy, nawet jeżeli miałby poświęcić na to jakąś porcję świąt. Yoongi z kolei i tak nie miał żadnych planów, toteż uśmiechnął się na samą myśl, że zabrane z domu rzeczy jednak mu się przydadzą.

Przeciągnął się i podszedł do jednego ze stanowiących oszkloną ścianę okien. Czuł znajome, podniecone mrowienie w palcach. Normalnie uznałby je za dobry znak, ale w tamtym momencie w ogóle nie chciał być mężczyzną, który miał jakiekolwiek instynkty. Ręce przy sobie, gryź się w język, powtarzał sobie w myślach. Desperacko i w ultra przyspieszonym trybie chciał tym samym przyzwyczaić swoje nadgorliwe ciało oraz umysł do tego, iż, faktycznie, znowu znajdował się na dwunastym piętrze w mieszkaniu, gdzie wszystko się zaczęło.

Potrząsnął głową i prychnął pod nosem pogardliwie, zauważywszy, jak szybko słowo wszystko nabrało w jego życiu nowego znaczenia. Szczerze mówiąc, to chyba właśnie przez to miał obezwładniający problem z umiejscowieniem siebie samego w czasie i przestrzeni. Nie dość, że, koniec końców, teoretycznie wybrał się z Jeonggukiem nie tylko na kupczą kawę z puszki, a nawet do jego mieszkania, to jeszcze Hyoungjin został uniewinniony już na pierwszej rozprawie, w co jeszcze trudniej było mu uwierzyć. Stwierdził, że to wszystko zapewne dotrze do niego dopiero rano, jak porządnie się wyśpi.

Wzdrygnął się, uświadomiwszy sobie, że przecież tego też nie zrobi. Jak miał w ogóle zmrużyć oko, wiedząc, że śpi w jednym mieszkaniu z Jeonggukiem? Prawdę powiedziawszy, był przekonany, że już śni, więc uszczypnął się, polegając na starym, banalnym sposobie potwierdzenia, czy było się realnym, czy tylko wyśnionym bytem. Ściskając skórę przy lewym kciuku między paznokciami, zastanawiał się, czy można było w ogóle wyśnić siebie samego. Ta myśl, jak i uszczypnięcie jednak tylko go zabolały, nie pozostawiając nawet namiastki odpowiedzi.

Jedyny plus był taki, że miał już sto procent pewności, iż nie był wyśniony. Nadal znajdował się w dzielnicy Dogok, w mieszkaniu mężczyzny, którego kochał tak beznadziejnie, że aż było mu siebie samego szkoda. Żal do samego siebie; w to zjawisko Yoongi nie wątpił. A jego głupie serce ekscytowała ta przeklęta, skazana na porażkę miłość. Pompowało ono krew w manifeście swojego podniecenia, a robiło to w takim tempie, jakby zamierzało pobić jakiś rekord, a potem zatrzymać się na przekór i ukrócić jego żywot.

Bo bez Jeongguka chyba nie było dla niego już nic. Chociaż nic to pojęcie cholernie względne.

— Ile ja mam lat, szesnaście? — burknął pod nosem, rozmasowując dłonią lewą pierś pod materiałem koszuli, który szybko przy tym pomiął.

Wpatrywał się w panoramę miasta gdzieś daleko za rzeką Han, przy każdym kolejnym uderzeniu serca przerzucając wzrok na inny dach w nadziei, że to je trochę uspokoi, ale zrobiło mu się od tego tylko bardziej niedobrze. Odwrócił więc głowę w lewą stronę, a płaskie dachy z oświetlonymi lampeczkami tarasami knajpek i małymi, prywatnymi przestrzeniami migotały mu pod zamkniętymi powiekami. Otworzył je dopiero po kilkunastu sekundach, a jego wzrok wylądował na dębowym biurku, którego, jak już wtedy był świadom, nie będzie w stanie nigdy zapomnieć. W gardle od razu stanęła mu fantomowa gula, poruszająca się to w górę, to w dół. Oddychanie stało się niewiarygodnie trudne.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz