Rozdział 24

449 52 12
                                    

W sobotę Bernie nie pytał Jeongguka o nic związanego z telefonem zmartwionego Soo. Albo udawał, albo faktycznie go to nie interesowało. Rozłożył tylko szachownicę i zaprosił go do gry, jak zwykle podczas ich spotkań.

Rozmawiali o tym, jak Gguk odbiera działanie nowych leków. O codzienności i o wszystkim, o czym akurat chciał rozmawiać jeden lub drugi. Jeongguk czuł się podczas tamtej sobotniej wizyty na tyle swobodnie, że nie rozpamiętywał już jej po fakcie. Może była to zasługa wszystkiego, co stało się w Igok i Pyeongchangu, ale słowa Berniego kleiły się do niego bardziej, niż zwykle. Już po wyjściu z gabinetu wsiąkły w niego jak w gąbkę. Jego umysł przypominał przez to niezmąconą niczym, spokojną wodę ogromnego jeziora, a gdy w niedzielę około południa jechał na spotkanie z Seokjinem, w uszach dudnił mu tylko szum wagonów metra sunących po podziemnych torach.

— Nie powinniśmy podpisać jakiejś umowy, zanim zaczniemy współpracę? — zapytał prokuratora cicho, gdy podjechali pod dom rodziny Oh.

Wycieczka do byłych teściów nie uśmiechała się Jeonggukowi ani trochę, ale nie miał zbyt wiele do powiedzenia. W tamtym położeniu to on był zwykłym pracownikiem, który musiał słuchać swojego szefa.

— Tym zajmiemy się później — odparł Jin, odpinając pas i wyskakując ze swojego samochodu na tyle szybko, że prawnik ledwie za nim nadążył. — Raczej nie zmienisz zdania i nie wystawisz mnie do wiatru, co Gguk?

— Jak już zgodziłem się u ciebie zatrudnić, to raczej mam zamiar przy tym stać — wspomniał mimochodem, chcąc wyjść na niewzruszonego.

Pocił się jednak, a jego gardło przyschło do kręgosłupa. Widać było wyraźnie, że cała ta sytuacja już go przerasta, a był to dopiero pierwszy dzień jego pracy.

Trzymał w ręku swój neseser, który dostał od rodziców zaraz po zdaniu aplikacji adwokackiej. Wykonany był z naturalnej skóry, garbowanej roślinnie i wydzielającej specyficzną woń, która pachniała przyjemnie w letnie dni, a w zimowe tylko delikatnie łaskotała nos. Droga i ręcznie szyta, sprezentowana prawnikowi teczka, pomimo bezpowrotnie zniszczonej relacji z rodzicami, z jakiejś przyczyny nie dała się wyrzucić. Jeongguk nie mógł zebrać się też na to, by ją komuś oddać, toteż, po przeprowadzce na Dogok, zostawił ją w niewielkim kartonie pod łóżkiem w sypialni.

Wydobył ją z niego zaraz po tym, jak oficjalnie oznajmił Jinowi, że będzie z nim współpracował. Zabrał ją na swój pierwszy dzień w pracy, jak się składało akurat ten, gdy został wbrew swojej woli zabrany do domu eks już rodziny. Jeszcze w prokuraturze, w której spotkał się z Seokjinem godzinę wcześniej, ten pochwalił piękny neseser swojego nowego podwładnego jakby z grzeczności, po czym wypakował go swoimi dokumentami i kazał Jeonggukowi pilnować ich jak oka w głowie.

Potem obaj wsiedli do Jeepa prokuratora i pojechali na spotkanie z Oh Baekho.

— Tak właściwie, to co my tutaj robimy? — zapytał prawnik, gdy prokurator wszedł na obszerne podwórze przed domem przez uchyloną bramę i skocznym krokiem wdrapał się po kilku schodkach przy ganku.

— Muszę obgadać z Bae parę spraw.

— Z Bae...? — wyszeptał pod nosem Gguk, zaskoczony brakiem jakiejkolwiek grzeczności czy werbalnego szacunku ze strony Seokjina.

Jemu takie zdrobnienie nigdy nie przeszłoby nawet przez gardło, a przecież znał Baekho o wiele dłużej i lepiej.

— Ostatnimi czasy zbliżyliśmy się do siebie. Baekho pro bono pomaga mi w przygotowaniu dokumentów do rozprawy Hyoungjina tak, żeby już konkretnie udupić Hosika — wyjaśnił. — Zna go prywatnie, także jego pomoc jest nieoceniona. Poza tym ucieszył się, że zgodziłeś się ze mną pracować i że go dzisiaj odwiedzimy. Mówił, że ostatnio ciężko cię złapać.

PRZYSIĘGAM ZJEŚĆ SWOJE SŁOŃCE [yoonkook]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz