epilog

28.7K 1.8K 1.5K
                                    

23 grudnia 2028

Nowy Jork


Zamknąłem zamaszyście książkę.

Odłożyłem ją na stolik kawowy, słysząc ciche westchnienie Demi.

Spojrzałem na nią, uśmiechając się, gdy tylko zobaczyłem jak jej oczka przymknęły się słodko.

Zasypiała zawsze w tym samym momencie, w którym ja wypowiadałem „koniec". Nigdy nie poddawała się przed końcem historii, wymuszając w sobie wytrwałość do końca.

— Muszę wiedzieć jak się skończyło, tato — jęczała, gdy przerywałem, namawiając ją do pójścia spać.

Niestety nie przemawiał do niej argument, że rano musi wstać do przedszkola. Czytałem jej bajki od zawsze. Od pięciu lat, gdy tylko się urodziła.

— Czy... — wyszeptała sennie dziewczynka, ziewając głośno. Uśmiechnąłem się jak wariat, gładząc jej długie włosy. — Jest... druga część? — zapytała.

— Nie wiem — odpowiedziałem. — Wątpię.

— Ale ta bajka była taka... — Znów ziewnęła. — Fajna. Chcę wiedzieć co było dalej z Marion i Walecznym Księciem.

Pokiwałem ze zrozumieniem głową.

— Idź spać, Demi — powiedziałem tylko cicho, pochylając się i całując jej czoło. — Jutro musimy wstać wcześnie, żeby sprawdzić jakie prezenty zostawił nam pod choinką Mikołaj.

— Dobra — mruknęła. — Ale... Obiecujesz, że napiszesz dla mnie dalszą historię Marion? — zapytała, na co się roześmiałem.

— Obiecuję — odpowiedziałem, przykrywając ją i opatulając kołdrą w kolorowe wzory.

— Dobranoc, tatusiu.

— Dobranoc, Marcheweczko. — Uśmiechnąłem się, wstając i gasząc lampkę przy jej łóżku.

Wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi i oddychając ze spokojem.

Czułem ten spokój od sześciu lat, gdy moje życie w końcu się odmieniło.

Oświadczyłem się Marissie w kolejne święta, od czasu gdy się odnaleźliśmy.

A w jeszcze kolejne mikołajki poślubiłem ją.

To był mój manifest tego, aby już nigdy, przenigdy nie być w święta samym. Spędzałem go zatem z Marissą, a czasami dołączali do nas Mia i Toby. Dom nie był dzięki temu tak cichy, a urodziny moje i Jezusa zostały godnie uczczone.

Co więcej... W 2023, Marissa postanowiła urodzić 24 grudnia. Niekulturalnie tak. Teraz dzielę tę datę nie tylko z Jezusem, ale i z naszą córką.

Uśmiechając się do siebie, ruszyłem do sypialni.

Marissa leżała w łóżku z książką w ręce i zapaloną lampką nocną. Spojrzała na mnie ponad moim najnowszym bestsellerem, uśmiechając się pięknie.

Nie pokazywałem jej swoich książek aż do dnia premiery, gdy czytała je jednym tchem. To był mój chwyt marketingowy, gdyż zawsze po przeczytaniu nabierała ochoty na maraton seksu.

Przysięgam. Moje książki były naszą najlepszą grą wstępną.

— Z czego się tak cieszysz? — zapytała, marszcząc czoło. Wzruszyłem ramionami.

— Obiecałem Demi, że napiszę dla niej dalsze przygody jej ulubionej bajki.

— Tylko tego nie wydawaj, bo pozwie cię autor — zauważyła, odkładając książkę na półkę i krzywiąc się nieznacznie.

The Losing Game [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz