Rozdział II

195 4 3
                                    

- Koniec drzemki, wstawaj - słyszę ciężki, męski głos i ledwo otwieram oczy.

- Co tu się kurwa - zaczynam, gdy ku moim oczom nagle ukazuje się wysoki mężczyzna o przerażającym wyrazie twarzy - dzieje - kończę i śledzę jego ruchy.

Nie przypominam sobie go z poprzedniego wieczoru, w sumie to w ogóle niczego sobie nie przypominam, ale to, że znajduję się w jakiejś melinie z o wiele starszym typkiem, trochę zaczyna mnie przerażać.

- Od dzisiaj dla mnie pracujesz, wypełniasz wszystkie rozkazy, jeden błąd i kończysz w kanale, jak twoja poprzedniczka - oznajmia i wyciąga pistolet.

- Hej, nie zagalopowałeś się trochę? - drwię z niego i próbuję wstać z krzesła, ale okazuje się, że jestem do niego trwale przywiązana - fakt, mam daddy issues, ale nie jesteś w moim typie, więc możesz łaskawie mnie wypuścić i spadać? A tego swojego ślepaka to wiesz gdzie możesz sobie wsadzić - prycham, gdy nagle wystrzelona kula przelatuje milimetry od mojej twarzy - kurwa.

- To nie są żadne żarty - pochyla się nad moją twarzą, przez co jestem w stanie wyczuć jego ciężki oddech - czym szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie.

O co w tym wszystkim chodzi? Czy to jakieś mało zabawne przedstawienie, które zrządził mi jakiś typ w zemście za danie kosza, czy może moja wyobraźnia płata mi figle, a wczorajszy towar przeżarł mnie na wylot?

- To tylko sen - wzdycham z ulgą i patrzę na mężczyzną - prawda?

- Antonio wytłumaczy ci wszystkie szczegóły - stwierdza i zabiera swój płaszcz, który znajdował się na sofie - żadnych sztuczek, każdy nosi tu przy sobie broń. Zajrzę do ciebie wieczorem, a teraz musze zająć się ważniejszymi sprawami - trzaska drzwiami i wychodzi bez żadnego pożegnania, cóż za kultura.

Kim jest pieprzony Antonio, o co chodzi z noszeniem broni i przede wszystkim, dlaczego wciąż znajduję się w tej melinie - fakt, przecież nikt nawet nie zauważył, że zniknęłam, nikt mnie stąd nie wyciągnie, bo nawet nie ma kto. Prawda jest taka, że mają smykałkę to wybierania sobie samotnych ofiar, o których istnieniu mają pojęcie tylko ci, którym aktualnie jest obciągane w kiblu na przypadkowej imprezie. Wątpię, żeby któryś z tych alvaro pragnął mnie uratować, po pierwsze, żadna ze mnie księżniczka, a po drugie, książęta już wyginęli.

Rozglądam się dookoła pomieszczenia, w którym nie ma żadnych okien, czy to jakaś zaśmiardła piwnica? Znajduje się tu dość spora sofa (idealna na schadzki), drewniany stół, kilka starych szafek i krzeseł, które wyglądają tak, jakby miały się zaraz rozpaść - myślę o tym i automatycznie staram wyswobodzić się z uwięzienia, ale moje próby kończą się niepowodzeniem, po części czuję się wyjątkowa - w końcu dali mi metalowe krzesło, a nie jakiś drewniany staroć przeżarty robalami, super.

Staram się racjonalnie myśleć i wymyślić próbę ucieczki, gdy pojawi się słynny, zasrany Antonio, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Co miałabym niby zrobić? Tak naprawdę nawet nie wiem, gdzie jestem, zabrali mi telefon i wszystkie rzeczy, które miałam przy sobie, albo po prostu je zgubiłam, będąc w stanie w jakim byłam. Wzdycham głęboko i ponownie analizuję pomieszczenie, w którym nie zauważam więcej wyróżniających się rzeczy, nie licząc półki z sznurami i kajdankami - świetnie, kolejny fetyszysta. Może to wszystko jest naprawdę częścią jakiejś pieprzonej zabawy? Nie mówię, że wcale by mi się nie spodobało, ale prawie dostałam kulkę w łeb, a to już wydaje się dość poważne. No chyba, że mam do czynienia z sadystą.

Kilka razy staram jeszcze wyrwać się ze sznurów, ale próby kończą się niepowodzeniem, odliczam w głowie sekundy, minuty, godziny, myśląc jedocześnie o tym, że moje życie, którego nawet nie można nazwać życiem, może się niebawem zakończyć w dość nieprzyjemny sposób.

Po około 4 godzinach wchodzi do pomieszczenia wysoki brunet, którego ujrzały już prawdopodobnie wcześniej moje oczy.

- Za godzinę mamy samolot - oznajmia i wyjmuje nóż, którym mnie uwalnia (niedosłownie oczywiście, bo przecież wciąż jestem członkiem jakiejś szopki)

- Ty kurwo - syczę, gdy rozpoznaję jego głos, to ty chciałeś zaciągnąć mnie wczoraj do swojego domu! - odsuwam się od chłopaka i przywieram do ściany.

- A myślisz, że gustuję w dziewczynach lekkich obyczajów?

- Nazywajmy rzeczy po imieniu, mów mi dziwka - uśmiecham się ironicznie i ruszam w stronę drzwi, gdy nagle słyszę dźwięk odbezpieczającego się pistoletu - no nie, znowu macie zamiar mnie straszyć? Czego do cholery ode mnie chcecie?

- Od dzisiaj pracujesz dla nas, chyba nie słuchałaś uważnie naszego szefa, a teraz, odejdź od tych pieprzonych drzwi, załóż ubrania, które ci przyniosłem i wychodzimy z tej meliny.

- Wow, widocznie mamy podobne zdanie o tym miejscu - żartuję i wciąż nie ruszam się z miejsca.

- To nie są kurwa żadne żarty, Ashly - wpatruje się we mnie poważnym wzrokiem i rzuca przede mną jakieś szmatki.

- Mam ci robić show za darmo? - gram na zwłokę i wciąż nie dowierzam co dzieje się na moich własnych oczach.

- Myślisz, że chciałbym w ogóle od ciebie jakieś show?

- Sądząc po tym, że mnie porwaliście, przetrzymujecie w jakiejś ciemnej piwnicy, a ty każesz mi się przed sobą rozbierać i twierdzisz, że za chwilę gdzieś wylatujemy - tak, zdecydowanie tak.

- Posłuchaj mnie teraz uważnie - podchodzi do mnie z pistoletem i myśli, że się go wystraszę, błagam, strzelaj śmiało zasrańcu - robisz to, co ci każę, albo zaraz nie będzie miał kto założyć tych ubrań - przykłada broń do mojej skroni i powoli przesuwa ją coraz niżej - ruchy.

HandelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz