Rozdział XII

57 0 0
                                    

- Ashly - zwraca się do mnie Antonio, gdy jesteśmy już na lądzie i tym samym przerywa mi kolejną próbę uzyskania informacji od Lorenzo. - pójdziesz ze mną.

- To już nawet przemieszczać się nie mogę według własnej woli? - pytam ironicznie, ale ostatecznie przystaje na jego warunki.

- Zawieziemy cię teraz do hotelu, ogarniesz się, prześpisz, a rano wszystko omówimy.

- Nie możemy zrobić tego od razu po przyjeździe? - narzekam, bo nie lubię dostawać jedynie części informacji, po to, żeby tylko i wyłącznie domyślać się reszty.

- Nie - odpowiada stanowczo i ciągnie mnie za sobą.

Czy oni wszyscy muszą mieć jakieś władcze zapędy? Rozumiem, że bawią się w mafię, którą teoretycznie są, ale mogliby trochę przystopować. Hipokryzja, przecież wcale nie jestem lepsza.

***

Przez całą drogę do hotelu nie odzywam się do chłopaka ani słowem. Może jak przestanę pytać, to sam z siebie zacznie się spowiadać? Próbuję wymyślić w głowie jakieś psychologiczne sztuczki, ale odczuwam zbyt duże zmęczenie, aby stworzyć cokolwiek sensownego. Zamykam oczy i staram się nie myśleć o tym, że jestem sama, w obcym kraju, bez znajomości języka i przede wszystkim bez znajomości samej siebie, co więcej - wciąż nie mogę przestać myśleć o sytuacji, która miała miejsce na statku. Żałuję, że wcześniej nie wpadłam na pomysł dotyczący wyskoczenia za burtę. Zamykam oczy i opieram głowę o fotel, gdy nagle Antonio postanawia się odezwać - wszystko w porządku?

Chwilę się waham i patrzę na niego jak na idiotę, to jakieś pytanie retoryczne? Nie, raczej nie zna nawet jego znaczenia.

- Ashly? - powtarza pytanie i patrzy na mnie z boku.

- Serio jesteś taki głupi, żeby o to pytać, czy po prostu udajesz?

- A jak myślisz?

- Myślę, że to pierwsze. Kiedy będziemy na miejscu?

Nagle dzwoni telefon i chłopak odbiera natychmiastowo, po czym jego twarz gwałtownie nabiera innego wyrazu - zmiana planów, wychodzimy - odpala szybko i zatrzymuje się w tym samym momencie. Patrzę na niego zdezorientowana i szybko odpinam pasy, po czym Antonio wyskakuje z samochodu i wyciąga mnie z pojazdu - szybciej! - mówi nerwowo i ciągnie mnie jak najdalej od auta.

- Co się dzieje, czy możesz w końcu odpowiedzieć mi na jakiekolwiek pytanie! - krzyczę próbując mu się wyrwać, gdy nagle słyszę głośny wybuch i upadające na mnie ciało chłopaka, które ochrania mnie swoim ciężarem.

- Skurwiele - syczy, po czym obraca mnie ku sobie - jesteś cała?

Nie jestem w stanie się do niego odezwać przez stan oszołomienia. Podnoszę się na kolana i patrzę w stronę samochodu, który stoi aktualnie w płomieniach. Przecież to właśnie my moglibyśmy teraz spłonąć w nim żywcem. Dlaczego ktoś chce mojej śmierci? Dlaczego przez całe życie byłam niczego nie warta, a teraz okazuje się, że za wszelką cenę ktoś chce mi je odebrać? Po raz kolejny nie znam odpowiedzi na żadne moje pytania, nie znoszę tej ciągłej niepewności, która nie pozwala mi spać po nocach, a teraz także będzie prześladowała mnie co dnia. Ostry dym przenika przez moje płuca, gdy nagle Antonio stawia mnie na nogi i pomaga przemieścić się od niego jak najdalej.

- Zaraz przyjedzie po nas Lorenzo - oznajmia prowadząc nas przed siebie.

- Dlaczego akurat on? Nie macie innych na stanie? A może to kolejna próba? W co wy kurwa ze mną pogrywacie - czuję, że za moment nie będę w stanie kontrolować swoich emocji, które głęboko się we mnie skrywają. Patrzę na chłopaka z pogardą i wyrywam mu się z uścisku, po czym sama zaczynam zmierzać w kierunku czystej przestrzeni.

- Ashly, przestań strzelać fochy - idzie obok, próbując mnie do siebie przekonać - musisz z nami współpracować.

- Współpracą nazywasz to, że przed chwilą ktoś spalił nas prawie żywcem? Owszem, może i nie mam wielkich chęci co do stąpania po tym świecie, ale jeśli mam zginąć, to na pewno nie w sytuacji, gdy bezbronnie siedzę w samochodzie z jakimś idiotą.

- Wolisz dostać kulkę w łeb? - chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie.

- Wolę strzelić ją tobie - syczę i odwracam się do niego plecami, gdy słyszę nadjeżdżający samochód.

***

- Jesteś pewny, że tym razem nikt nie będzie chciał mnie podpalić? - zwracam się do blondyna, gdy wsiadam do samochodu.

- Nie gwarantuję, ale na pewno jest tu bezpieczniej, niż na zewnątrz - odpowiada natychmiastowo i przygląda się mi w lusterku - ani zadrapania, nie ma co się stresować.

- Nie każde zadrapania można zauważyć - ucinam rozmowę i zaczynam wpatrywać się przed siebie.

Antonio wraz z chłopakiem wymieniają między sobą dziwne spojrzenia, których znaczenia nie mogę rozszyfrować. Sformułowanie dotyczące tego, że nie powinno szeptać się w towarzystwie powinno dotyczyć także porozumiewania się wzrokowo. Kolejne niepewności, których nie jestem w stanie znieść.

- Kto chciał nas zabić? - odpalam nagle, a ich oczy skupiają się na mnie - nie musicie na mnie patrzeć, żeby mi odpowiedzieć, wolałabym to drugie.

- Z tego co wiem, to Antonio wspominał ci o naszych dawnych sojusznikach, z którymi nie mamy teraz za dobrych kontaktów, prawdopodobnie to właśnie oni.

- Bardziej niż prawdopodobne - prycha brunet i piorunuje spojrzeniem Lorenzo - istnieje jeszcze opcja dotycząca tego, że możemy mieć wśród swoich zdrajcę - kontynuuje i nie spuszcza wzroku z blondyna - nie uważasz za dziwne tego, że ktoś byłby w stanie nagle zdobyć takie informacje? Informacje, o których wiedziało praktycznie tylko nasze grono.

- Sugerujesz, że byłbyś w stanie sam siebie wysadzić? - pyta ironicznie chłopak za kierownicą, a ja próbuję opanować się od śmiechu, jednak Antonio i tak mnie na tym przyłapuje.

- To poważna sytuacja Ashly.

- Przynajmniej zdobyłam nowe doświadczenie - kłamię, próbując ukryć to, jak bardzo się wtedy bałam - nie codziennie w końcu masz okazję zostać wysadzonym w najmniej oczekiwanym momencie.

- Pedro nie będzie zadowolony - wzdycha mój "wspólnik" i bierze do ręki telefon, aby prawdopodobnie się z nim połączyć.

- Rozmawiałem już z nim - wtrąca się nagle blondyn i zatrzymuje się przed hotelem - powierzył mi kontrolowanie Ashly, masz wolne.

HandelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz