Rozdział XVII

37 0 0
                                    

- Jak niby mam do jutra znaleźć 10 dziewczyn chcących dawać dupy jakimś obleśnym typom?

- Jakie miałaś pierwsze wrażenie, gdy ich zobaczyłaś? - patrzy na mnie pytająco.

- Ten cały brunet wydawał mi się nawet uroczy - waham się przez chwilę, ale wypowiadam te słowa - no dobra, nawet za darmo bym niektórym z nich dała, ale to nie zmienia faktu, że w mojej głowie pojawiają się negatywne scenariusze z ich udziałem.

- Zatem mniej myśl, więcej działaj - oznajmia, po czym ponownie pochyla się nad telefonem, a ja wpatruję się w niego jak idiotka - no co? Gram sobie - odpowiada po dłuższym momencie, gdy wciąż nie spuszczam z niego wzroku.

- Z wami to gorzej niż z dziećmi - przerzucam oczami i wychodzę z salonu, na co chłopak jedynie śmieje się pod nosem.

***

Wchodzę do pokoju i podchodzę do kwiatów, które dostałam będąc u Sophie. Z tyłu głowy przez cały dzień o nich myślałam, ale próbowałam to z siebie wyprzeć. Nie mam pojęcia, czy to jakiś żart ze strony Pedro, czy kolejne prowadzone przez nich gierki. Te kwiaty były tylko i wyłącznie nasze, nikomu, nigdy w żadnej rozmowie nie wspominałam o fioletowych krokusach, które mają dla mnie tak wiele znaczenia. Skąd Pedro mógłby o nich wiedzieć? Czy aż tak bardzo wgłębił się w moje życie? Przecież to niemożliwe, żeby Paul żył.

- Wciąż zapominasz o tym, że nie jesteś już w swoim prawdziwym świecie - śmieje mi się prosto w twarz i uderza z całej siły bronią.

Chwytam się za policzek, ale nie jestem w stanie nawet go wyczuć. Wpatruję się w nieobecną twarz bruneta. Jego brązowe oczy, w których zawsze odnajdowałam spokój, teraz płoną w ogniu nienawiści, który chce mnie pochłonąć. Chłopak podchodzi do mnie bliżej i przysuwa się do mojej twarzy tak blisko, że nie dzieli nas już prawie żadna odległość. W pewnym momencie mam ochotę pocałować jego wargi i znów poczuć się jak kiedyś, gdy nagle chwyta mnie za nadgarstki i rzuca w róg pokoju.

- Naprawdę myślisz, że on wciąż tu jest? - zbliża się do mnie natychmiastowo, gdy próbuję podnieść się z podłogi.

Czuję krew, która spływa po mojej twarzy, a obolałe ciało od zadawanego wcześniej bólu, odmawia mi posłuszeństwa. Brunet staje kilka centymetrów przede mną, dostrzegam jedynie jego buty. Próbuję wstać podpierając się rękoma, gdy nagle sam wyciąga do mnie dłoń, którą boję się chwycić.

- Ashly, nie chciałem tego zrobić... nigdy nie chciałem dla ciebie źle - odzywa się smutnym tonem głosu, a ja wciąż nie mogę zdecydować, czy jest złudzeniem, czy prawdziwą postacią.

Czuję jak czas ciągnie się w nieskończoność, wstaję o własnych nogach i patrzę w jego oczy, w których ponownie widzę spokój - Paul... - szeptam tak cicho, że ledwie słyszę samą siebie. Podnoszę dłoń, aby dotknąć jego policzka, gdy nagle znów przybiera inną postać, z której bije nienawiść.

- Nie jesteś nim! Nie jesteś prawdziwy! Odejdź! - krzyczę tak głośno, że całe pomieszczenie zanika. Nieznana siła ciągnie mnie w ciemny wir, z którego nie mogę uciec. Zamykam oczy i błagam, aby to wszystko jak najszybciej się skończyło, gdy nagle znów zauważam wyciągniętą do mnie dłoń. Waham się przez jakiś czas, ale ryzykuję i sięgam po nią niczym po ostatnią deskę ratunku.

Budzę się nagle cała zlana potem i widzę przed sobą twarz Lorenzo - Co ty tu robisz! - krzyczę natychmiastowo, bo nie odróżniam jeszcze snu od rzeczywistości.

HandelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz