Rozdział XXII

33 0 0
                                    

Wraz z dziewczynami ponownie wchodzę do budynku, w którym ostatnio miałam okazję spotkać się z tą bandą pajaców. Bardziej obawiam się o nie, niż o siebie, ale z drugiej strony - sama stoję za tym, że znajdują się właśnie w tym miejscu, a nie w innym. Każdy jednak ma wybór, prawda? A przynajmniej tak tłumaczę się w momencie, gdy dopadają mnie wyrzuty sumienia, wyobrażałam sobie to całkowicie inaczej. Bądź co bądź, chyba nic nie zaskoczy już mnie bardziej, niż to, że prawie zginęłam tak samo jak mój przyjaciel, co więcej - z ręki mojego „partnera".

- Nie spoufalaj się z synem Louis'a - szepta, aby nikt dookoła nas nie usłyszał, a ja już mam ochotę zatkać mu czymś buzie, aby przestał prawić mi morały.

- Pod warunkiem, że ty przestaniesz się do mnie zbliżać - odparowuję i odwracam się do niego plecami, 1:0 cwaniaku.

***

- Dobra dziewczyny, ruszamy się - ponagla brunetka i szeroko się do mnie uśmiecha. Przynajmniej w niej czuję teraz jakiekolwiek oparcie, a raczej to udaję, aby poczuć się pewniej.

Wchodzimy do dużego pomieszczenia, które na pozór nie przypomina miejsca, w którym ktokolwiek miałby ucierpieć, może Lorenzo po prostu przesadza?

Obserwuję jasne kolory ścian i zdobione meble, które po moich przypuszczeniach, kosztowały więcej, niż roczna wypłata przeciętnego szefa jakiejś kampanii. W tle słyszę spokojną muzykę i ponownie zawieszam się patrząc w jeden punkt, bo przywołuje u mnie przyjemne wspomnienia. Po dłuższej chwili przed moimi oczami ukazuje się wysoki mężczyzna, który tym razem wzbudza we mnie jeszcze większe przerażenie. Louis uśmiecha się do nas szeroko i automatycznie przedstawia mnie swojemu synowi, który nagle znajduje się u jego boku.

- Fernando - chłopak chwyta moją dłoń i muska ją wargami. Jego imię jest tak samo obrzydliwe jak fakt, że właśnie mnie dotyka, ale muszę trzymać nerwy na wodzy.

- Może przedstawię cię reszcie dziewczyn? - wtrąca Lorenzo, który wciąż znajduje się obok. Szczerze mówiąc myślałam, że już dawno się stąd ulotnił, być może i powinien, przynajmniej tak będę sobie wmawiać, żeby wyprzeć z siebie jakiekolwiek pozytywne odczucia związane z jego osobą. Właśnie, jakie odczucia?

- Nie potrzebuję już żadnych kandydatek - unosi kąciki ust i piorunuje mnie wzrokiem - właśnie znalazłem to, czego szukałem - jego wzrok kieruje się na blondyna, patrzy na niego tak, jakby próbował go jakoś spłoszyć, ale ten nie rusza się z miejsca. Przysięgam, że jeśli teraz zostawi mnie z tym obrzydliwym typem, to sama w rekompensacie spalę go żywcem.

Muzyka dookoła staje się coraz głośniejsza, jednak wciąż rozbrzmiewają powolne utwory, co jak się zaraz okaże, nie powróży mi nic dobrego.

- Fernando, poproś Ashly do tańca - patrzy na niego Louis, a ten natychmiastowo kiwa głową i chwyta mnie za rękę, ciągnąc w stronę centralnej części sali. Z jednej strony była to dość zabawna sytuacja, z tego względu, że teoretycznie sam nie wpadł na taki pomysł i jego ojciec musiał robić za swatkę, ale z drugiej za nic w świecie nie mam ochoty z nim przebywać, a co dopiero tańczyć. Po prostu udawaj, że dobrze się bawisz i wszystko będzie w porządku - pocieszam sama siebie w myślach, ale za nic w świecie mi to nie wychodzi, bo wciąż stresuję się tak samo.

Rzucam spojrzenie Lorenzo błagające o to, żeby mnie stąd zabrał, ale ten wpatruje się we mnie beznamiętnie. Pieprzcie się wszyscy - szeptam na tyle cicho, aby nikt mnie nie usłyszał i kołyszę się w rytm piosenki z chłopakiem, którego bardziej bawi mnie imię, niż sama osoba. Odliczam sekundy do końca piosenki i nawet nie patrzę mu w oczy, próbując jakoś dać do zrozumienia, że wcale nie jestem nim zainteresowana, gorzej jeśli się okaże, że właśnie to go kręci - nie pierwszy i nie ostatni raz wpakowałaś się w kłopoty Ashly.

Zbieram się na odwagę, aby spojrzeć wreszcie w oczy jednego ze swoich pseudo oprawcy, gdy nagle podchodzi do nas Lorenzo i uprzejmie zwraca się do chłopaka - teraz zamiana - w jego tonie od razu wyczuwam sztuczność, ale Fernando udaje, że wcale tego nie zauważa i jedynie mimowolnie wzrusza ramionami, po czym udaje się do swojego ojca i popija z nim whisky. Czuję się teraz obserwowana na każdym kroku, ale przynajmniej otaczają mnie minimalnie mniej groźne ramiona.

- Nie umiem tańczyć, doceń ten gest, bo właśnie zostałem bohaterem - oznajmia próbując rozluźnić atmosferę, ale udaję, że wcale mu to nie wychodzi.

- Tragizm sytuacji, obie drogi bohatera poprowadzą go do zguby, w tym przypadku to właśnie wy przyjmujecie ich formę. Bądź co bądź, jest to walka skazana na klęskę.

- Bądź co bądź, masz wybór pomiędzy złem, a mniejszym złem, więc wybierz mądrze.

- Dzięki wielkie za łaskę, docenię jeśli przestaniesz deptać mi po palcach - oznajmiam przyglądając się jego zagubionemu wyrazowi twarzy.

- Mówiłem, że nie umiem tańczyć - odpowiada stając w miejscu, co momentalnie wywołuje u mnie śmiech.

- Mogło być gorzej - pocieszam go ironicznie i łapię się na tym, że ponownie bratam się z wrogiem, gdy jego dłonie wędrują do mojej talii, a prawda jest taka, że bardzo mi się to podoba.

- Nie musisz już udawać obrażonej - mówi po chwili, pochylając się nad moją twarzą.

- Próbowałeś mnie zabić, nie ma tu żadnego udawania.

- A jednak wciąż znajdujesz się ze mną w jednym pomieszczeniu.

- Bo wybrałam właśnie większe zło, niektórych słabości nie da się pozbyć, musiałbyś spróbować mnie zabić jeszcze co najmniej z dwa razy, a za trzecim, zrobię to ja - ostrzegam nie spuszczając z niego wzroku, na co delikatnie uśmiecha się w moją stronę.

HandelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz