Rozdział 4 - Głowa rodziny

398 20 10
                                    

Gejsza opierała głowę o ramię Kobry, który trzymał w ustach papierosa, patrząc na kartkę leżącą na stoliku.

— To nie jest śmieszne — powiedział cicho Yom, zerkając w to samo miejsce.

Treść tekstu mówiła sama za siebie: Lepiej nie wychodź z domu, bo możesz wpaść pod koła samochodu, Kobra. Kopertę z takim przesłaniem w środku Harry dostał od Monici, która powiedziała, że znalazła to na barze. Litery były wycięte z gazety.

— Ktoś cię chyba nie lubi — mruknął Żyleta. — Próba morderstwa i list z pogróżkami. Ten ktoś może tu być, a my nawet nie wiemy, jak wygląda.

— Może powinieneś na razie się wycofać? — spytała cicho Gejsza.

— Nie będę uziemiony przez jakiegoś psychola — wymamrotał.

— A co, jeśli następnym razem nie spudłuje? — rzekł Szatan z obawą. — To nie są przelewki. Chodzi o życie, Kobra.

— Siedzenie w domu tego nie rozwiąże.

— Czemu ty jesteś taki uparty? — westchnęła z kolei Missy.

Kobra uśmiechnął się lekko, gasząc niedopałek w popielniczce.

— Kto nie ryzykuje, ten nie ma — podsumował.

— Taa... I niedługo nie będziesz miał życia — prychnął Łapa.

— Nie przesadzajcie. Snajper w końcu dorwie tego czubka.

Nie wiedzieli, jak mu przemówić do rozsądku. Chłopak był uparty jak osioł i nie przejmował się, że ktoś czyha na jego życie i to nie był Voldemort. Sprawa była coraz poważniejsza.

— Od kiedy się tu zjawiłeś, zawsze miałeś w tyłku, że może cię spotkać jakieś niebezpieczeństwo — westchnął Szefunio.

Ostry uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Normalnie czubek do potęgi entej — stwierdził Draco, widząc jego reakcję.

— A co się będę przejmował jakimś fagasem, który nawet nie umie dobrze wycelować, a uważa się za profesjonalistę.

Parsknęli śmiechem. Udało mu się trochę rozładować atmosferę, a po chwili zręcznie zszedł na całkiem inny temat.

— Tak właściwie to kto pierwszy trafił do ekipy? Żyleta czy Gejsza? — zapytała w pewnej chwili Milka Szefunia.

— Trudno to określić — odpowiedział mężczyzna. — Żyleta zawsze kręcił się przy parku i raz po raz wymienialiśmy jakieś słowa. Gejsza przypałętała się nagle. Zwerbowałem ich mniej więcej w tym samym czasie. Gdybym miał określić, kto pierwszy oficjalnie, to Żyleta.

— Lubię, jak opowiadasz — rzekła Alison, siadając blisko niego i dodała z błyszczącymi oczami: — Opowiedz, jak powstała ekipa.

Mężczyzna uśmiechnął się ciepło, gdy wszyscy przenieśli na niego spojrzenia, by posłuchać.

— Nie wiem, kiedy powstała ekipa. Nie było to oficjalnie ogłoszone. Sami ją stworzyliście, dzieciaki. Ludzie przychodzili i odchodzili. Dopiero wy zostaliście tak nazwani, gdy było was czterech: Żyleta, Gejsza, Wujek Szatan i Yom. Wtedy zaczęło się mówić o ekipie, bo byliście zgraną grupą i wszystko robiliście razem. Żyleta... Mały, czteroletni kurdupel, który przylepił się jak rzep do psiego ogona.

Wszyscy zaśmiali się na takie określenie, a chłopak mruknął z rozbawieniem:

— No co? Zawsze cię lubiłem.

— Latał po parku, żeby nie siedzieć w domu. Niekiedy przypadkiem się spotykaliśmy. Pierwszy raz...?

— Wyrżnąłem nosem w ziemię, jak spadłem z huśtawki — zarechotał chłopak. — Pamiętam jak dziś.

Harry Potter i Diament CiemnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz