☡ fifteen ☡

1.5K 50 9
                                    


𓆙𓆙𓆙

— Dzień dobryy — przywitał się uśmiechnięty od ucha do ucha Nott, przy okazji przeciągając ostatnie sylaby.

Wszyscy spojrzeli na niego spod byka, każdy był wycieńczony i chciał spać. W przeciwieństwie do Theodora, który tryskał energią. Nikt nie wiedział co spowodowało uśmiech na jego twarzy, a on sam nie wyglądał jakby chciał się tą informacją podzielić.

Był poniedziałek, a tego dnia nikt nie silił się na uprzejmości. Nauczyciele byli bardziej cięci, uczniowie poirytowani. Każdy wyczekiwał na koniec tygonia, a najbardziej na koniec dnia i zatopieniu się w miękkim materacu.

Adeline podniosła się ze swojego miejsca i kiwnęła głową na pożegnanie. Ruszyła do sali od Historii Magii i usiadła w swojej ławce. Głowa bezwładnie opadła jej na drewniany stolik, a ona miała ochotę jęknąć z rozpaczy.

Po kilku minutach wybrzmiał dzwon, a profesor Binns kazał rozdać puchonce ogromne zwoje pergaminu. Dostając swoją pracę Emerson chciała rzucić wszystkim i wyjść, ale zmusiła się do wypełniania pustych przestrzeni.

𓆙𓆙𓆙

Reszta dnia minęła równie nużąco, ślizgoni nie mieli ochoty na rozmowę, ani na żadne towarzystwo. Pomiędzy nimi cały czas wisiała głucha cisza raz po raz przerywana krzywymi minami.

Gdy w końcu lekcję się zakończyły, Adeline padła wycieńczona na fotel. Oczy jej się kleiły, ale nie mogła zasnąć. Góra prac domowych na nią czekały, a ona oczami wyobraźni wrzucała je do kominka.

— Witam — usłyszała znajomy głos za sobą. — Co ty na to, żeby w końcu odhaczyć naszą umówioną randkę huh?

— W porządku — mruknęła po chwili osłupienia. Umówili się na siedemnastą przed wejściem.

Dziewczyna po pożegnaniu się ruszyła do dormitorium, a w nim szybko przebrała się z szkolnych szat w czarne szerokie spodnie i przylegający golf w tym samym kolorze. Poprawiła lekki makijaż i dodała różową pomadkę. Na koniec wyprostowała swoje krótkie zielone włosy. Spoglądnęła na siebie spod byka i się lekko uśmiechnęła. Na koniec prysnęła się perfumami i założyła czarny płaszcz.

Theodor również się przebrał, nałożył na siebie niebieską bluzę i ciemne jeansy. Na głowie pojawiła się czarna czapka, która lekko przykrywała jego loki. Ostatecznie założył jeansową kurtkę z miękkim "barankiem".

Chwilę po siedemnastej znaleźli się w drodze do Hogsmeade. Wędrówka minęła im na przyjemnej rozmowie pełnej śmiechu, dokuczaniu sobie i pełnych ironii wypowiedzi.

— Zimno ci? — zapytał szczękającą zębami Adeline.

— Nie no dla śmiechu sobie idę w temperaturze na minusie, wystukując zębami rytm do piosenki na moim pogrzebie — mruknęła, spojrzała na swojego towarzysza, który przewrócił oczami. Zmarszczyła brwi i ukradła mu czapkę, zakładajac ją sobie na głowę.

Jeszcze chwilę się kłócili o kawałek materiału, aż w końcu znaleźli się w miasteczku pełnym ludzi. Zimne powietrze szczypało im twarz więc jednogłośnie stwierdzili, że wejdą do pubu Pod Trzema Miotłami.

Po ciepłym piwie kremowym i kolejnych godzinach spędzonych na konwersacji postanowili powoli wracać. Szybko się zebrali i zapłacili za siebie.

— Theo czy mógłbyś przyspieszyć na tym kawałku? — mruknęła, sama robiąc to o co poprosiła ślizgona. Ten na nią spojrzał i zatrzymał się, zakładając ręce oraz podnosząc brew. — Po prostu bojesiękaczek.

— Co? — zapytał nie rozumiejąc ani słowa.

— Po prostu boję się kaczek — warknęła głośniej, a Theodor po prostu zaczął się głośno śmiać.

Stali przy małej rzece gdzie w ciemności odbijały się błyszczące punkciki. Mieli do przejścia, krótki mostek nad siedliskiem ptaków. W pewnym momencie Nott przyspieszył, a ona z wdzięcznością sama ruszyła do przodu.

Po chwili poczuła dłonie na talii, które ją pociągnęły w stronę wody. Dziewczyna króto krzyknęła i poczuła jak serce jej na moment staje. Chłopak ją puścił i ponownie zaśmiał się w głos.

— To. Nie. Było. Śmieszne. — syknęła zła.

Obrażonym wzrokiem ruszyła przed siebie z założonymi rękami. Cisza była przerywana śmiechem bruneta, kóry miał niezły ubaw.

— No proszę cię będziesz się obrażać na mnie teraz? — zapytał, dobiegając do niej. W odpowiedzi dostał ciszę, na co prychnął urażony.

Z daleka było już widać zamek, a oni wkroczyli na zaciemnione błonia. Jedynym źródłem światła była oświetlona szkoła i księżyc na niebie. Nott złapał dziewczynę za ramię, co zmusilo ją do zatrzymania się.

Znajdowali się przy jeziorze pod dużym dębem. Chłopak spojrzał w jej oczy, a na twarzy błąkał się mu uśmiech. Dziewczyna spojrzała na niego spod byka i westchnęła cichutko. Powoli ich twarze się do siebie zbliżały, ale ślizgonce przypomniał się pewien fakt.

— Theo — wyszetała, w odpowiedzi dostała ciche mruknięcie, aby kontynuowała. — Najgorszy moment, ale dziękuje za to wyjście. To pewnie piewsze i ostatnie takie spotkanie w dwójkę.

— O czym mówisz Emerson? — zapytał tym samym tonem. Teraz stykali się czołami.

— Tracey — wyszeptała w jego usta. Nie patrzyła mu w oczy, nie chciała, ale sama nie wiedziała czy ze względu na kumulujące się łzy pod powiekami, czy wyrazu twarzy bruneta.

Nie minęła chwila na wypowiedź zwrotną chłopaka, bo ta przylgnęła wargami do jego ust. Ponownie ślizgon nie zdążył odpowiedzieć na pocałunek, bo ta się odsunęla.

— Bardzo, bardzo cię lubie Theo, ale oboje wiemy, że nic z tego nie będzie. Ty masz Tracey i ona naprawdę się tobą jara — mrukneła i cicho zaśmiala, ale wcale nie było jej do śmiechu.

— Adeline...

~

— Adeline! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — krzyknął jej do ucha Zabini, pokiwała potwierdzająco głową.

— Qidditch, nowa taktyka — rzuciła, a chłopak ponownie zabrał się za opowiadanie. Ona sama oparła głowę o pięść.

To tylko moja wyobraźnia.

𓆙𓆙𓆙

dzieeeeń dobryy!
ZACZYNAMY MARATON!
1/6

Invisible Snakes | Theodor NottOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz