☡ twenty five ☡

1K 38 18
                                    


𓆙𓆙𓆙

Po chwilowym szoku, Adeline ruszyła za nim. Była w połowie drogi do lochów, gdy usłyszała skrawek rozmowy. Dotknęła lewą ręką ściany i wychyliła się zza niej.

— Theo proszę cię porozmawiajmy — usłyszała łamiący się głos.

Adeline nie lubiła tego zdrobnienia i używała go bardzo rzadko. Zdecydowanie preferowała jego pełne imię, pasowało do tego skrytego chłopaka.

— Nie mamy o czym rozmawiać — warknął i spróbował ją wyminąć.

— Proszę, proszę posłuchaj mnie chociaż — pisnęła. Chłopak się zatrzymał i założył ręce, czekając na dalsze wyjaśnienia. — Ja tego nie chciałam, cholera Theo wiesz, że to był błąd. Proszę nie zostawiaj mnie.

— Nie powiedziałem przecież, że z nami koniec — mruknął, a Adeline poczuła szpilkę wbijającą się w serce. — Nie powiedziałem też, że nadal jesteśmy razem.

Mały uśmiech uformował się na twarzy dziewczyny. Natomiast sama Davis nie podzielała jej entuzjazmu, mina jej zrzędła i była już na skraju płaczu.

— Theo nie możesz mnie zostawić rozumiesz? Bez ciebie nie dam rady. Theo bez ciebie moje życie nie ma sensu. Nie chcę żyć bez ciebie — wychlipała, a ślizgonka aż skrzywiła się na tą manipulacje.

Chłopak się nie odezwał, co wkurzyło nawet Adeline. Nad czym on się tak cholera zastanawia? zapytała samą siebie.

— Nie wiem czy jest sens to ciągnąć — mruknął w końcu.

— Proszę, błagam daj mi jeszcze jedną szansę — mówiła w kółko, a ręce złożyła jak do modlitwy. Z oczu leciały jej łzy, a ona co chwile pociągała nosem.

— W porządku, już cicho Tracey — zatrzymał jej mantrę, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. — Zróbmy sobie przerwę, oboje musimy odpocząć. Potem zobaczymy co dalej.

Nie powiedział nic więcej tylko ruszył w stronę lochów, zostawiając obie dziewczyny w niemałym szoku.

𓆙𓆙𓆙

Adeline wpatrywała się w obraz za oknem, pierwszy raz w tym roku prószył śnieg. Lecz po ostatnich wydarzeniach nikt się nie cieszył. Każdy był przerażony nadchodzącą wojną.

W przedziale pojawiła się czwórka ślizgonów, każdy z tą samą ponurą miną, usiedli w ciszy. Nikt nie rozpoczął rozmowy, nikt nie wyciągnął książki, za to każdy patrzył się tępo przed siebie.

— Moi rodzice organizują bal, chyba dzień, albo dzień przed tym... — mruknął Draco, przerywając ciszę. — Rodzice pewnie wam powiedzą, ale chciałem żebyście wiedzieli to ode mnie.

— Chujnia — warknął Blaise i ruszył do drzwi. Szarpnął za nie prawie je rozwalając i wyszedł przez nie.

— Pójdę za nim — wymamrotała Pansy i pobiegła za ciemnoskórym.

Adeline cicho ziewnęła, a Dracon ostatecznie wyciągnął książkę. To ostatnie co dziewczyna widziała, bo zmęczona zasnęła, przy okazji poczuła, że jej głowa ląduje na czyiś kolanach.

Parkinson nie musiała długo biec, bo zauważyła Zabiniego, który wchodzi do pustego przedziału. Ruszyła za nim i zobaczyła jak chłopak siedzi z łokciami na kolanach i dłońmi na twarzy.

— Blaise... — wyszeptała cicho i podeszła do niego. Przytuliła go mocno, po chwili czując duże ręce oddające uścisk. Nie płakał, nie krzyczał, po prostu siedział.

— Nie chcę tego wszystkiego — wyznał szczerze. — Dlaczego my?

— Wiem i nie wiem — westchnęła cicho. — Posłuchaj mnie damy radę, może i nasze życie było do dupy, a teraz to dopiero przejebane, ale jesteśmy w tym razem. Jest Theo, Draco, Adeline, a szczególnie ja, która nie opuści cię, nigdy — szepnęła.

— I nie opuścisz mnie aż do śmierci? — parsknął.

— I nie opuszczę cię aż do śmierci — wyznała szczerze, patrząc mu głęboko w oczy.

Uśmiechnęła się lekko pod nosem i położyła swoje czoło na jego czole. W głowie huczały im te siedem słów, dopóki nie połączyli ust, w krótkim, słodkim pocałunku.

— Aż do śmierci? — upewnił się chłopak, oboje nadal stykali się ustami. — Wiesz, że to cholernie długo?

— Aż do śmieci Blaise, obiecuję — mruknęła zadowolona.

𓆙𓆙𓆙

ważne pytanie,
który ship lepszy:
blansy czy theoline? —>

Invisible Snakes | Theodor NottOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz