☡ twenty four ☡

1.1K 38 8
                                    


𓆙𓆙𓆙

Było już po godzinie policyjnej ustanowionej przez dyrektora. Adeline i Draco wracali z biblioteki, gdzie dziewczyna pomagała mu nadrobić zaległości.

Ostatni atak był dla nich czymś w rodzaju oczyszczenia. Wypowiedzenie na głos wszystkich obaw i całej sytuacji było dla ślizgona czymś w rodzaju katharsis. Blondyn postanowił trochę podciągnąć oceny przed powrotem do domu.

Co chwilę cicho się śmiali i sobie dogryzali. Adeline nigdy nie przypuszczała, że ten oschły ślizgon ma poczucie humoru. Szczególnie nie przewidziała, że kiedykolwiek będą mieli taki dobry kontakt.

— Albusie, co z tym atakiem. Rodzice są przerażeni, wiele z nich nie chcę żeby ich dzieci wróciły po świętach do szkoły. Niektórzy już wrócili z powrotem — wyszeptała nauczycielka transmutacji. Nie wiedziała, że dwójka uczniów doskonale ją słyszała.

Emerson chwyciła Malfoya za rękę, a potem dotknęła ściany. Wymownie spojrzała na chłopaka, żeby był cicho.

— Wiem Minervo, dostałem masę listów — westchnął staruszek. — Myślę, że Voldemort chciał sprawdzić nasze zorganizowanie. Z przykrością muszę stwierdzić, że polegliśmy.

— A ten chłopak z trzeciego roku? Connor Harris. Myślisz, że to było samobójstwo? — zapytała z lekkim przerażeniem.

— Wszystko na to wskazuje — dostała w odpowiedzi. — Rany na rękach, niektóre świeże, więcej blizn niż w życiu widziałem. Podobno samotność prowadzi do upadku szybciej niż cokolwiek.

— No dobrze, ale co ty o tym myślisz? — zapytała, a potem niewyraźnie dodała jedno zdanie. — Panienka Emerson była z nim ostatnio bardzo blisko.

— Nie popadajmy w błędne koło i nie oskarżajmy uczniów — upomniał ją szybko. — Podobno Adeline dawała mu korepetycje z obrony przed czarną magią. Był najlepszy w klasie.

— Owszem wspominała mi coś o dodatkowych lekcjach, ale z transmutacji. Nawet dałam jej listę Albusie! — lekko się uniosła.

— Może inni byli onieśmieleni pomocą ucznia Slytherinu. Chłopak sam się do niej zgłosił, tak przynajmniej mówili najbliżsi znajomi Harrisa — próbował uratować honor ślizgonki.

— W porządku — westchnęła. — Nadal nie odpowiedziałeś co o tym myślisz.

— Minervo, uważam, że mamy w szkole mordercę, ale nie mogę nic powiedzieć, to tylko podburzyłoby już i tak zlęknionych nauczycieli i uczniów — powiedział ostatecznie.

Tyle wystarczyło Draconowi i Adeline, żeby przerażeni ruszyli do lochów. Wszystko zaczęło się sypać, jeśli nawet dyrektor uważał, że ktoś zabił Connora to są w niemałych tarapatach. Chcieli od razu powiedzieć wszystko swoim przyjaciołom.

Nie wiedzieli jedynie, że oni wcale nie mają lepszych informacji dla nich.

𓆙𓆙𓆙

Wbiegli przez przejście do środka i od razu natrafili na smętne miny ślizgonów przy kominku. Zdyszani podeszli do nich, przy okazji łapiąc oddech.

— Słyszeliśmy rozmowę Dumbledore'a i McGonnagall — wyjąkał Draco.

Nikt mu nie odpowiedział, nawet na nich nie spojrzeli. Adeline nawet dla pewności sprawdziła czy wrócili do rzeczywistego świata.

— Halo! Żyjecie? — zapytała lekko poirytowana.

Zamiast odpowiedzi dostali w ręce listy. Spojrzeli na siebie, a potem koperty. Na białym kawałku było schludne pismo, a na odwrocie pieczątki z rodzinnymi herbami.

— To od rodziców, myślę, że zawierają to samo co nasze — wyjaśniła lekko przytłoczona Pansy.

Szybko odpakowała, bojąc się tego co mogła tam znaleźć.

Adeline,
jak już wiesz zostałaś przyjęta do grona zwanego 'śmierciożercami'. Jesteś bystrą dziewczyną, więc wiem również, że wiedziałaś, iż nastąpi to w te święta. Dokładniej, mówiąc dostaniesz wielką szansę, przy wszystkich członkach otrzymać swój znak. Mam nadzieję, że wiesz z jaką odpowiedzialnością się to wiąże i nas nie zawiedziesz.
Widzimy się w święta,
Celia Emerson.

Po przeczytaniu dziewczyna poczuła jak serce podeszło jej do gardła. Stała jak wryta z opuszczonymi rękoma, patrząc się tępo przed siebie. Niczym w transie obejrzała się dookoła siebie. Przyjaciele spojrzeli na nią i blondyna obok współczującym wzrokiem.

Ich rodzice dobrowolnie oddali ich w ręce największego psychopaty na tym świecie. Mieli być mu posłuszni i wierni, a ich nieskazitelne ciała i mniej nieskażone dusze naznaczone i potępione.

𓆙𓆙𓆙

— Chcę zostać sam — burknął chłopak. Nogi zwisały mu nad przepaścią, a obok niego leżała prawie pusta paczka papierosów.

— Jeśli ci przeszkadza moje towarzystwo możesz wyjść — mruknęła, nawiązując do ich ostatniej rozmowie na tej wieży.

Chłopak westchnął, dobrze wiedział, że tylko ta dziewczyna mogła go tu znaleźć. Długo się zastanawiał nad wszystkim. Na początku roku zielonowłosa go zaintrygowała. Była jak zagadka, które uwielbiał rozwiązywać gdy był młodszy.

Jednak pojawiła się Tracey, która była otwarta i pewna siebie. Akurat przez nią właśnie tu się znalazł, po tym jak wszyscy dowiedzieli się o jej niewierności.

Ale to nie ona przyszła go tu poszukać.

— Słuchaj Theo, nie jestem dobrą pocieszycielką. Nie wiem jak rozmawiać z ludźmi, a co dopiero z przyjaciółmi, których właśnie poznałam. Chcę tylko żebyś wiedział, że jeśli potrzebujesz się wygadać, pokrzyczeć, wypłakać albo najzwyczajniej posiedzieć w ciszy. Co skromnie powiem wychodzi mi zajebiście. Możesz na mnie liczyć — powiedziała na jednym wdechu. Na koniec się lekko uśmiechnęła.

Brunet patrzył na zachodzące słońce, które Emerson tak bardzo uwielbiała. On wolał gwiazdy i ona również o tym wiedziała.

Je te laisserai des mots
En-dessous de ta porte
En-dessous de la Lune qui chante
Tout près de la place où tes pieds passent
Cachés dans les trous, dans l'temps d'hiver
Et quand tu es seule pendant un instant

W głowie chłopaka pojawił się obraz jego mamy, ostatni raz kiedy zaśpiewała mu tą kołysankę. Dokładnie poznał jej głos, widział jej kręcone długie włosy, uśmiech i czekoladowe oczy patrzące na niego z miłością. Kobieta, którą tak bardzo pragnął poznać, gdy był młodszy. Zapomniany obraz pojawił się na nowo, a francuskie słowa jeszcze długo krążyły mu po głowie.

— Przepraszam — wyszeptała dziewczyna. — Nie powinnam, to było bezczelne i wścibskie i...

Ale nie dokończyła, bo poczuła ciepłe wargi na swoim policzku. Z wrażenia, aż otworzyła buzię.

— Dziękuje — wyszeptał jej do ucha i opuścił Wieżę Astronomiczną. 

𓆙𓆙𓆙

ugh jak ja nie lubie dzieci 😐

Invisible Snakes | Theodor NottOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz