Rozdział 11

1.7K 59 23
                                    

RILEY

Jednak muszę przyznać, że w tym domu każdy ma cierpliwość. Mojego ochroniarza nie tak łatwo wytrącić z równowagi. Żeby mieć aż tyle cierpliwości to aż niespotykane. Męczę go zakupami i to kilkugodzinnymi. Każdego w tym domu męczę nawet szanownego małżonka. Zmieniłam mu diametralnie wystrój domu, a on tylko stwierdził że jest inaczej. Jak tak można było to ocenić? Przecież jego ciemne meble i dodatki zmieniłam na jasne i pełno złota. Oczywiście nie to, że one mi się podobają po prostu robię mu na złość na każdym kroku. Ktoś w końcu musi. Postępuję odważnie to trzeba mu przyznać. Nigdy nie wiadomo co mi przyjdzie do głowy, a on mimo to zabiera mnie na jaki tam bankiet. Pewnie będzie taki nudny, że aż będę miała ochotę zasnąć. Te bankiety kojarzą mi się z przeszłością. Rodzice na początku robili wszystko żebym na nich nie bywała, ale co dobre szybko się kończy. Potem ciągli mnie na każdy chociaż nigdy nie miałam na nie ochoty. Bogacze którzy pokazują ile mają pieniędzy. Wszyscy są tam fałszywi. Chociaż tyle, że o tym wiedziałam wcześniej. Mogłam się jakoś przygotować i przy okazji zdenerwować mężusia. Miałam na sobie złotą suknie dopasowana niczym druga skóra. Z przodu owszem wyglądała grzecznie i dosyć skromnie, bo była cała zabudowana i do tego z dłuższym rękawem. Jednak z tyłu się dopiero działo. Całe plecy miała odkryte i chcąc nie chcąc nie mogłam do niej założyć biustonosza. Włosy miałam uczesane w wysoką kitkę. Chciałam żeby moja twarz była dobrze widoczna. Makijaż naprawdę zrobił efekt zniewalający. Aż sama momentami się dziwiłam że tak wyglądam. Trochę czasu nad tym efektem spędziłam.

- Riley? Ile mam jeszcze czekać?

No proszę ktoś tutaj nie ma za grosz cierpliwości jeśli chodzi o bankiet. Musze to zapamiętać i kiedyś wykorzystam.

- Chwile poczekasz to nic się nie stanie.

Kiedy skończyłam ostatnie poprawki byłam w końcu gotowa wyjść. William stał w salonie tyłem do mnie. Na początku nawet nie zauważył, że weszłam. Jak zwykle miał na sobie elegancki garnitur. On chyba tylko w nim nie śpi.

- Tak ci się podobno śpieszyło, a teraz to ja czekam na ciebie.

Jak poparzony odwrócił się w moją stronę. Chyba jednak jeszcze się mnie nie spodziewał. Obejrzał mój strój od góry do dołu i zaniemówił. Pan prezes szanowny nagle stracił głos. No niemożliwe.

- Skończyłeś mnie oglądać?

- Yyy tak po prostu tak cudownie wyglądasz.

-Dobra, dobra te komplementy lepiej zachowaj dla siebie. Idziemy?

- Tak chodźmy.

Nie jechaliśmy długo. W końcu o tej porze korki nie były jakieś ogromne. Podjechaliśmy pod ogromny hotel. Czego innego mogłam się spodziewać. Nawet nie chce wiedzieć ile on może mieć pięter. Gołym okiem widać, że jest ogromny. Od razu pokierowaliśmy się do środka. Tam też biednie nie wyglądało. Już dużo osób było. Chciałam jeszcze się trochę rozejrzeć, ale William jednak miał inne plany. Szybko pociągnął mnie w stronę stolika. Przy nim były już tylko dwa miejsca wolne. Pewnie tylko dla nas.

- Will długo kazaliście na siebie czekać.

Nie znałam osób którzy mieli z nami siedzieć. Nie ma nawet w tym nic dziwnego. Prawie nikogo nie znam z jego otoczenia.

- Wiesz jakie są kobiety. Kochanie to Harry mój przyjaciel i jego żona Emily. Obok nich siedzą nasi znajomi Cindy, Amber i Jake.

Super. Mam spędzić wieczór z ludźmi których nawet nie znam. Chociaż Emily wygląda na miłą to reszta pań niekoniecznie. Raczej się nie zaprzyjaźnimy. Nie będę nad tym ubolewać. Nawet nie zauważyłam kiedy wszystko się zaczęło. Brawa które usłyszałam dopiero mnie rozbudziły. Na scenie zauważyłam mężczyznę w średnim wieku.

- Bardzo serdecznie witam wszystkim. W tym roku jednak w większym gronie. Tak naprawdę to nie byłoby to możliwe gdyby nie nasz główny sponsor William White. Przypominam, że co roku wszyscy pomagamy okolicznym dzieciom z domów dziecka. A teraz zapraszam pana Williama, który powie nam kilka słów.

Wszyscy bili brawa. Nie spodziewałam się że może aż tak pomagać. Bez niego nie było by tych zbiórek. Może rzeczywiście nie każdy jest taki sam. Spisałam go na straty naprawdę go nie znając, nawet nie chciałam go poznać. Może być zupełnie inny niż mi się wydaję. William poszedł na scenę i widziałam te wszystkie spojrzenia kobiet. Nie ważne w jakim wieku były i tak go wręcz pożerały wzrokiem. Chcąc nie chcąc nie podobało mi się to.

- Witam bardzo mi miło, że jest nas aż tyle. Owszem pomagam tym dzieciom regularnie, ale to nie tylko moja zasługa. Wszyscy pomagamy. Jednak ja dzisiaj chciałbym skorzystać z okazji i wam kogoś wyjątkowego przedstawić. Riley moja żona.

Zamorduję go. Jak on śmiał mnie tak publicznie przedstawiać. Przecież mogę być skończona. Jednak musiałam stwarzać pozory, że mi to nie przeszkadza. Ostatnie czego mi potrzeba to skandal. Podniosłam się i poszłam w jego kierunku. Wszyscy teraz mieli widok na tył mojej sukienki. Wiliam jeszcze nie widział tego, ale zaraz będzie miał okazję. Nienawidzę być w centrum uwagi, a teraz nie mam wyjścia. Każdy patrzy na mnie i na mój najmniejszy błąd.

****

Może jednak ten bankiet nie będzie najgorszy. Znalazłam się ptrzy barze i od razu ci wszyscy ludzie zrobili się ciekawi.

- Można prosić do tańca.

Pewnie że nie mogę mieć spokoju. Odwracam się i jestem miło zaskoczona. Przede mną stoi wysoki mężczyzna. Na pewno starszy ode mnie, ale w tej chwili mnie to nie interesuję.

- Zawsze.

Naprawdę miło mi się z nim tańczyło i nawet dowiedziałam się o nim kilku rzeczy. Między innymi że ma na imię Max. Był naprawdę przystojny i zabawny. Aż nie mógł uwierzyć, że jestem żoną Williama. Sama też nie mogę w to uwierzyć. Niestety wypity alkohol przejął kontrolę i w pewnym momencie nawet się do niego przytuliłam. Nie trwało to długo, bo po chwili zostałam od niego oderwana. Nie wiedziałam na początku co się dzieję, ale czarne ze wściekłości oczy Willa mi wyjaśniły. Nie był zadowolony i to było widać gołym okiem. Zaciągnął mnie do samochodu. W tym momencie był naprawdę przerażający a mój instynkt samozachowawczy chyba gdzieś się ulotnił.

- Will...

- Zamilcz w tej chwili! Porozmawiamy dosadne w domu.

Chyba jednak aż tak dużo nie ma tej cierpliwości. Limit w końcu wyczerpałam. W mgnieniu oka dotarliśmy z powrotem do tego domu. Już nawet nie reagowałam jak mnie ciągnął do sypialni. Lepiej nie wkurzać wkurzonego. Pokrzyczy i przestanie. Usiadłam spokojnie na łóżku i patrzyłam jak chodzi w kółko. Chyba próbował się uspokoić, ale marnie mu wychodziło. Ja osobiście bym mu poleciła melisę.

- Chciałaś mnie wyprowadzić w równowagi?! Jeśli tak to ci gratuluję!

- Przesadzasz. Sam mnie tam zaciągnąłeś. Myślisz, że z uśmiechem na ustach tam szłam?

- Nie ważne. Robiłaś wszystko od początku żeby wytrącić mnie z równowagi. Najpierw nie przychodziłaś do pracy, ale jednak w niej mieszałaś, zmieniłaś całkowicie wystrój domu, dosłownie wszystkich w domu wytrącasz z równowagi i nawet im brak cierpliwości wręcz się ciebie boją. Już miałem zamiar darować ci tą sukienkę, ale ośmieszyłaś mnie!

- Czym niby?! Tylko tańczyłam. Było mnie nie zostawiać. Sam nie byłeś lepszy. Oświadczyłeś wszystkim że jestem twoją żoną do cholery! Prosił cię ktoś o to?! Nie bo chciałam tajemnicy.

- Próbowałem być miły, ale koniec z tym. Poznasz mnie prawdziwego.

Udawał? Jakiego prawdziwego i zanim zdążyłam zapytać co ma na myśli jego pięść wylądowała na mojej twarzy. Uderzenie było tak mocne że upadłam na podłogę. Na tym jednak nie skończył. Kopał mnie po całym ciele zaczynając od brzucha. Nie miałam się jak bronić. Przecież on jest dwa raz większy ode mnie. Nie mogłam już znieść tego bólu i smaku krwi w ustach. Powoli oczy same mi się zamykały. Nie chciałam nawet już ich ponownie otworzyć. Jak przez mgłę tylko usłyszałam.

- Może to cię czegoś nauczy. 

IluzjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz