25

141 18 6
                                    

Wyszli na chłodne powietrze w ciemną noc. Pogoda w Londynie nie zapowiadała się najlepiej mimo zbliżającego się czerwca. Liam minął ich, wołając jeszcze, aby Louis uważał na siebie i pożegnał się, uciekając do samochodu. Stali na schodach szpitala tak długo, jak szatyn nie odjechał ze swojego miejsca, zostawiając ich już całkowicie samych. Harry z całych sił starał się trzymać swoje nerwy na wodzy, ale nic nie mógł poradzić na to, jak strasznie się stresował. Wiedział jednak, że kiedy tylko zacznie mówić, wszystko wyleci z niego bez problemu i po tak długim czasie w końcu odetchnie. Louis w przeciwieństwie do niego, nie wiedział jak się zachowywać. Kiedy brunet nie zjawił się na pogrzebie, poczuł się pusty, ale już po minach Vic i Jasmine w ich mieszkaniu wiedział, że coś jest na rzeczy. Nie mógłby być na niego zły, spodziewał się, że takie wyjście może być nie na miejscu i nie powinien on pytać o takie rzeczy, gdyż były niestosowne. Nie znali się długo z Harrym, lecz bez oporu mógł przyznać, że dzięki temu chłopakowi czuje się lepiej niż ostatnimi czasami, nawet mimo straty. Wiedział na początku, że może na niego liczyć i jest dla niego oparciem mimo wszystko, kiedy lecz parę dni spędzili w ciszy, zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno Harry nie zrezygnował. Ale pojawił się, przyjechał z Liamem do szpitala po tym, jak zatruł się alkoholem z własnej głupoty. Musi podziękować Niallowi za to, że nie wspominał nic o jego pobycie tam już od dnia wczorajszego. 

Tak naprawdę nie wiedział, kiedy to się zaczęło. Dwa dni temu, w środę, wrócił do swojego mieszkania. Nie czuł się najlepiej z atmosferą która panowała w domu, a dodatkowo brak kontaktu z Harrym nie przyprawiał go o uśmiech. Brakowało mu chłopaka ale postanowił się nie narzucać, wiedział, że czeka ich rozmowa, ale to od Stylesa miało zależeć kiedy i gdzie będzie przeprowadzona. Okej, rozumiał to, lecz nie potrafił skupić się na pozytywnym myśleniu. Wszystko nagle posypało się na niego i nic ani nikt nie mógł zatrzymać tej lawiny. Odrobinę pocieszenia znalazł w swoim barku z alkoholami. Stojące butelki z alkoholem, niektóre uzbierane z urodzin czy chociażby wzięte z pracy. Kusiły, a ponieważ nie widział żadnych przeciwwskazań, sięgnął po pierwszą butelkę. Zaczął od kieliszka, potem było za mało, więc wziął kubek, a kiedy i on przestawał mu służyć, pił z gwinta, nie mając siły iść do kuchni. Od tamtego dnia, nawet nie wiedział ile wypił, ale wieczorem oprzytomniał, dosłownie chwilę przed całkowitym odlotem i zadzwonił do Nialla. Wiedział, że może liczyć na jego pomoc a nawet na kłamstwo, które z ust blondyna wyszło gładko jak po maśle. Trochę gorzej podchodził do tego Zayn, który opieprzył przyjaciela kiedy tylko wróciła mu przytomność. Mimo wszystko siedział z nim w sali i pomagał, kiedy ten zwracał zawartość żołądka. 

-Chciałbym Ci o czymś powiedzieć - zaczyna cicho Harry, sprawdzając, czy nikt nie idzie za nimi, a kiedy upewnia się, że są sami, kieruje swoje zielone spojrzenie na Louisa - mam nadzieję, że zrozumiesz i… nie uciekniesz z krzykiem, albo coś podobnego. 

-Harry… - zaczyna zmieszany, chcąc już zapewnić, że nie ma zamiaru, jednak chłopak wchodzi mu w słowo. 

-Nie, Louis - mówi stanowczo, lecz jego głos delikatnie drży - pozwól mi mówić, dobrze? - upewnia się, przez co szatyn nie zabiera już głosu, a jedynie kiwa głową ze zrozumieniem. Harry wykonuje głęboki wdech po czym zaczyna, odrywając wzrok od niebieskookiego. -Nie wiem, czy mi uwierzysz, nie wiem, czy zrozumiesz i będziesz chciał… zostać, bo możesz uznać mnie za dziwaka, ale miałem być z Tobą szczery, więcej jestem. Nie pochodzę stąd, nie jestem z Londynu, nie wiem nawet, czy Otylion zalicza się do Królestwa Zjednoczonego, ponieważ jeszcze tego nie rozstrzygłem. Ale tak, Otylion, właśnie stamtąd pochodzę. Jest to… magiczna kraina, którą zamieszkują tacy, jak ja - w końcu zerka na Louisa, który wygląda, jakby nie do końca rozumiał. Wydycha powietrze tylko po to, by kolejne słowa powiedzieć na wydechu. -Jestem tak jakby wróżką. 

Panuje cisza, w której Louis z wrażenia się zatrzymuje. Stoją jak idioci na chodniku pod sklepem z wystawą malarską. Szatyn z wrażenie otworzył buzię i wpatruje się w Harry'ego, nie potrafiąc pojąć żadnej rzeczy, które ten mu powiedział. 

-C-co? - w końcu wydobywa z siebie. -Znaczy, jak wróżką? Harry, powiedz, że żartujesz - kręci głową na niego, prychając. Harry jednak nie podziela jego humoru, wpatruje się w niego z zawodem, nie wiedząc, co miałby zrobić. 

-Louis, ja nie żartuje - mówi spokojnie, najspokojniej jak potrafi, lecz przerywa mu kolejne prychnięcie. 

-Jasna cholera, pozwalam w końcu na to, aby ktoś się do mnie zbliżył, a nawet, żeby zajrzał do mojego serca, kurwa, zaczynam świrować, wiem to, ale nie do tego stopnia, aby wierzyć w takie gówno. Harry, do cholery, powiedz mi po co - jego głos jest zrezygnowany, nie dowierzający i kpiący. Jednak brunet czuje, że Louis teraz próbuje wyprzeć się prawdy. 

-Czemu mi więc nie wierzysz? 

-Harry, kraina? Magia? Powiedz mi jeszcze, że masz skrzydełka, albo wyrasta ci ogonek na życzenie - krzyczy kpiąco, na co chłopak musi zareagować. Szybko przysuwa się do niego i zakrywa mu usta dłonią. 

-Louis, mówię prawdę i w tym momencie zdradzam Ci największą tajemnice, nie tylko moją. I przymknij się, bo nie z przypadku jest to zwane tajemnicą - jego ton jest poważny, z emocji nie wie, czy krzyczeć czy płakać, lecz z zewnątrz jest istną oazą spokoju. Louis przełyka ślinę, mrugając, jakby zrozumiał. 

No dalej. Louis, wiem, że to chore, ale błagam uwierz mi. Nie jestem w stanie wytrzymać twojego odejścia. 

-Ty jesteś poważny - szepcze, kiedy Harry już na spokojnie zabiera dłoń z jego ust. Są blisko siebie, niemal stykają się klatkami piersiowymi. -To Twój głos słyszę w głowie - dodaje tak samo szeptem, patrząc w zielone tęczówki. Po złości nie ma żadnych resztek, pozostaje zwątpienie.

-Jaki głos? - pyta Harry, lekko zdezorientowany na słowa szatyna. 

-Nie, znaczy, tak, poczekaj, bo dalej nie wiele rozumiem - mówi, robiąc krok w tył. -Myślisz o mnie? 

-Louis-

-Odpowiedz na pytanie, H. 

-Praktycznie cały czas - wyznaje, czując, jak na jego policzka wstępuje róż przez to wyznanie. Louis uśmiecha się delikatnie. 

-Masz czasem tak, że myślisz o czymś tak, jakbyś chciał mi to powiedzieć? Jakby miała być to wiadomość do mnie? - upewnia się, na co Styles kiwa głową delikatnie, dalej nie przekonany. -Spróbuj zrobić to teraz. 

-Okej. 

Naprawdę zaczynasz mi wierzyć?

-Tak, Harry, matko - Louis niedowierza, cofając się jeszcze o krok. -Dalej jednak nie rozumiem. Co to wszystko miało znaczyć? 

Harry kręci głową. 

-J-ja nie wiem, nie rozumiem co się dzieje. Jeszcze chwile temu byłeś zły i wkurzony, nie sądziłem, że słyszysz to, co myślę - bełkocze. -Chciałbym Ci tyle powiedzieć, lecz nie wiem jak. 

-Dobrze, posłuchaj mnie, Hazz - Louis ponownie do niego podchodzi, kładąc jedną dłoń na jego szyi a drugą na policzku. Gładzi go delikatnie, patrząc w piękne oczy chłopaka. -Opowiesz mi o wszystkim w domu, dobrze? I obiecuję, nie będę już reagował w ten sposób. Przepraszam. Bardzo mi na Tobie zależy. 

-Ja też przepraszam, Lou - uśmiecha się delikatnie, opierając swoje czoło o to szatyna. -Przepraszam, że mnie nie było, kiedy tego potrzebowałeś. 

-Ale już jesteś. 


Siemson kochani!
Mam nadzieję, że u was wszystko dobrze, a ff się podoba.

Przed nami jeszcze kilka rozdziałów.

Jestem właśnie przed napisaniem epilogu, który ma pojawić się w niedzielę, ale czy to wyjdzie, nie mam pojęcia...

Po skończeniu tej pracy lecę do textingu, który możecie znaleźć na moim profilu. Już mam w głowie również kolejny pomysł, dlatego zapraszam do zaobserwowania mnie by otrzymywać informacje o nowościach. Całuję!

Ps. 1/2!!

For a piece of happiness | LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz