Rozdział 8

2.2K 85 8
                                    

Mosculio



Obracałem skuwkę swojego pióra obserwując przy tym Manuela, był moją prawą ręką. Całkowicie mu ufałem.

- Jak to ma się zmienić?! - wyplułem z siebie - Percy nie ma prawa odejść, nie w momencie kiedy rozprowadzam towar na najdalsze zakątki świata!

- Wiem o czym mówisz, ale on naprawdę jest zdeterminowany by to zrobić. Jednak mamy się czego chwycić w razie gdyby utrzymał dalej swoje zdanie mimo podwyżki - zauważył prostując się - Maksim ma w zapasie aż trzech chemików, już pytałem Xaviera, wystarczy, że Szewczenko złoży jeden podpis, a Zamojsky, będzie pracował dla nas.

Nowosilcow Zamojsky był profesorem który ukończył Uniwersytet Rosyjski z wyróżnieniem. Doszkalał się jeszcze podczas gdy już zaczynał pracę dla Maksima.

- Jeśli to będzie Zamojsky, Percy może odejść, ale... - przechyliłem lekko głowę w bok - ale receptura ma zostać ta sama - wyjąłem małą torebkę foliową w której znajdował się ten cudowny proszek.

- Stary - Manuel szybkimi krokami znalazł się obok mnie - Chcesz jebnąć na zawał? Chcesz mieć, kurwa zapaść?

Wyrwał mi z dłoni to co chciałem zażyć, zmierzyłem niebieskookiego wściekłym spojrzeniem kiedy wysypał puder do śmietnika stojącego obok.

Potarłem zdenerwowany kciukiem swoją brodę.

- Właśnie wyrzuciłeś pięć gram kokainy - wymamrotałem patrząc na kosz w którym znalazło się moje wybawienie.

- Człowieku! Opanuj się! Jesteś uzależniony od tego gówna, opamiętaj się w końcu! To nie daje ci niczego prócz zmarnowanego zdrowia. Jako capo powinieneś dawać przykład reszcie, a jedyne co pokazujesz to upadek człowieka.

Parsknąłem na ostatnie stwierdzenie które opuściło usta przyjaciela. Upadek człowieka, dobre mi.

Ja nigdy nie upadałem, ja każdego dnia stawałem coraz wyżej na podium otrzymując przy tym jeszcze więcej nagród. Jedną z nich była Rachel, która od dwóch dni znajdowała się w mojej piwnicy.

Na początku lekko czułem, że przesadziłem. Ale tak naprawdę taki los mógł przydarzyć się jakiejś innej szmacie która pracowała z nią.

Co do klubu. Zrujnowałem budynek z ziemią, nie zostawiłem nawet najmniejszego murku. Z tego co było mi wiadomo zginęła tylko jedna z kobiet. Reszcie udało się uciec zabierając przy tym swój mały dobytek. Byłem niemal pewny, że któryś z śmieci uprzedził je przed tym, że chciałem pozbyć się dziwek tak samo jak i tej meliny w centrum Mediolanu.

Chodź wcześniej miałem głęboko gdzieś co się działo z Hulio, to wtedy wezwałem swoich ludzi by namierzyli go. Mógł posiadać ważne dla mnie informacje przez które mogłem nieźle namieszać między gangiem motocyklowym, a Camorrą.

Ojciec nie chciał się mieszać, wolał zostawić to jak najdalej jednak ja byłem z osób które jeśli coś zaczęły musiały skończyć. Odebranie terenów było pierwszym krokiem. Uderzyć miałem w najmniej odpowiednim dla nich momencie.

Szef Casualu, Thomas Since był skurwielem kochającym najbardziej swoją najmłodszą siostrę, jednak słuch po małolacie zaginął, w dzień kiedy miała ona dwa latka. Od tamtego czasu wśród reszty krążyły teorie, o tym jak jakiś idiota porwał dziecko i zabił je mszcząc się przy tym na rodzinie Since.

Kiedy byłem młodszy Thomas był mi znany. Jego rodzina mieszkała blisko moich dziadków, jednak w momencie kiedy znalazłem się pod skrzydłem opiekuna Ranches słuch po nim zaginął, do czasu...

Do momentu aż nie postanowił podbić ze swoją grupą moich ziem.

Ojciec gdy dowiedział się o tym, że przejąłem Kampanie z ich rąk nie mógł ukryć szoku. Zapewne nawet nie wiedział, że mieli tam swoje kolonie.

- Nie wiem jak ty, ale ja...- westchnąłem i uniosłem się z fotela - Ale ja idę się napić, skoro zmarnowałeś mi mój towar - wywróciłem oczami.

- Wiesz co? Czekam na telefon od jakiegoś chuja, że zastał cię martwego z pianą w ustach - Manuel wyszedł trzaskając drzwiami.

Chciałem pójść za nim i strzelić mu prosto w ten pyskaty ryj. Powinien zająć się swoim życiem które i tak było już nieźle chujowe. Samotny ojciec, a do tego pierdolony gangster. Te dzieci były spisane na straty.

***

- Wujku! - w moją stronę rzuciła się Pene.

Parsknąłem widząc rodzinę Garcia w wejściu do mojej rezydencji. Mogłem się przyzwyczaić, że macocha była na tyle zakręcona, że w każdej chwili mogła śmiało zebrać rodzinę i wpakować ich na pokład samolotu.

- Co wy tu robicie?

- Synu...- ojciec podszedł do mnie i poklepał ramię - Musimy porozmawiać na temat Kampanii, nie dzieje się za dobrze.

- O co chodzi? Z tego co wiem wszystko jest jak najlepiej - poczochrałem ciemne włosy dziewczynki która tuliła się do mojego boku.

- No właśnie chyba nie. Dziś podpalono nasze magazyny na wschodzie Nowego Jorku, a wiadomości jakie dostałem z Kampanii nie są optymistyczne. Musisz rozważyć konfrontację z Thomasem.

- Kurwa!

Zauroczeni w sobie |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz