RachelMimo wszystko bolała mnie strata brata. Mimo wszystko co mi wyrządził...Nie mogłam zrozumieć tego dlaczego postanowił sam wymierzyć sobie sprawiedliwość, chodź...chodź miał przy sobie Casandrę która w okropny sposób opłakiwała stratę ukochanego. Postanowiła wyjechać, sądziła, że tak było dla niej lepiej. Sama też myślałam nad opcją wyjazdu do innego kraju by oczyścić swój mózg.
Ale na horyzoncie pojawił się Mosculio. Bestia która wcześniej była dla mnie jak najgorsze co w życiu spotkało, jednak doskonale wiedział jak wykorzystać moją chwilę zguby, moją chwilę samotności i przeistoczył ją w coś, co nigdy nie mogło mieć miejsca, nie tym bardziej z nim.
- Masz już coś? - zapytałam patrząc na małe miejsce przed nami.
- Nie, pierdolone ptaki się schowały i nie chcą wylecieć. A miało być tak ładnie - skrzywił się odkładając lornetkę obok.
Zachichotałam zakładając jasne włosy za ucho. Promienie słońca oświetliły moją zarumienioną twarz.
- Ale mam pomysł - otworzył zębami małą paczkę - To - pokazał na wnętrze - Pomoże nam je tu zwołać. No jak są oczywiście głodne, jeśli nie to klops.
- Nie maltretuj przynajmniej ptaków - parsknęłam - Trudno, przyjdziemy tu kiedy indziej, przecież nic się nie stanie.
- Ale chciałaś je zobaczyć. Ich obowiązkiem jest...
- Przestań - postanowiłam mu przerwać kładąc palec na miękkich wargach - Trudno, przecież nic się nie stało. Ptaki jak i my mają kaprysy.
Patrzył na mnie mając jakieś ogniki w oczach. Delikatnie się przysunął i złapał za biodra. Musnął wargami moje czoło a potem usta. Mój oddech stał się urwany, jakby przecinał go tam ktoś w środku.
- Co robisz? - wyszeptałam.
- Chcę cię pocałować, nie mogę?
Uniosłam głowę napotykając jego ciemne źrenice. Nim odpowiedziałam złączył nasze usta razem, jakby nigdy nic zaczął penetrować moje wnętrze. Zdeklasowana położyłam dłonie na jego szyi i zaczęłam oddawać niepewnie pocałunki.
Oderwał się gwałtownie ode mnie i przyłożył czoło do mojego przy tym lekko podwijając włosy, które powiewały na wietrze.
- Byłem takim głupcem...
- Mosculio...
- Daj mi dokończyć - zamknął powieki - Gdybym mógł cofnąć czas zrobiłbym to bez dwóch zdań. W dalszym ciągu łudzę się, że mi wybaczysz, i chodź codziennie na to liczę mam obawę, że nigdy nie wypowiesz tych słów.
Trapiło go tak samo jak i mnie.
Bez sensu było granie dalszej tej szopki. Czy danie szansy temu hipokrycie było dobrym rozwiązanie? Nie wiedziałam. Pchnęłam się znowu na głęboką wodę, ale przecież...nie miałam już nic do stracenia.
Byłam głupia, to prawda. Byłam chora na umyśle, że postanowiłam wybaczyć mu to co zrobił, ale jednak...jeśli człowiek nie da drugiej szansy nie sprawdzi co tak naprawdę jest przed nim?
- Wybaczam ci - wyszeptałam.
Czas stanął w miejscu. Całe moje życie kolejny raz wywróciło się do góry nogami i to za sprawą tego samego faceta.
Mosculio niegdyś moje przekleństwo stał się lekiem na najgorsze dni. Pocieszał w dni kiedy miałam ciężkie okresy, w dni kiedy opłakiwałam straty, oraz w momentach gdzie najzwyczajniej w świecie miałam wszystkiego dość.
***
Uśmiechnęłam się kiedy mała dziewczynka wdrapała się na kolana Mosculio który prowadził dość poważną rozmowę ze swoim ojcem. Jego z kolei bałam się potwornie, Treyvon Garcia był przerażającym facetem z siwymi pasmami włosów.
- Wujtu! - szept, który bardziej przypominał cichy pisk rozległ się obok - Ale ty jestes mój wujtu, ja nie oddam ce tej pani!
Myślałam, że wybuchnę śmiechem. Brunet spojrzał na mnie mając jedną uniesioną brew, a na ustach nonszalancki uśmiech.
- Ach, tak? - zapytał unosząc dziewczynkę wysoko na ręku.
- Tak! - zapewniła głosem jakby chciała ze mną walczyć o miejsce przy Mosculio.
- Mamy problem - udał zmartwienie - Bo ta Pani jest moja - cmoknął ją w czoło, a ja poczułam w żołądku jak wszystko zaciska mi się na supeł. Poruszyłam się niespokojnie na wygodnym krześle sprawiając, że reszta zgromadzenia skupiła na nas wzrok.
- Ne! - mała oburzyła się - Ja ce wujtu nie oddam!
- Młoda damo czy ty chcesz by wujek na stare lata został sam?
- Ne, ja z nim będę! - rzuciła się na szyję bruneta i zaczęła ściskać.
Byłam w delikatnym szoku jak dziewczynka przywiązała się do Mosculio, jednak nie dziwiłam się jej. Podejście bruneta do dzieci było jak czysty diament.
- Mamy problem - z tego co zapamiętałam Maksim zjawił się w pełnej jadalni trzymając za rękę kolejne dziecko - Mary uparła się na parasolkę w szklance, chce by to imitowało jej drinka.
Wszyscy prócz mnie parsknęli śmiechem. Tak cholernie zazdrościłam Mosculio tego, że miał przy sobie rodzinę, i to tak zgraną rodzinę. Mimo, że na czele zasiadywał najgroźniejszy przestępca w Ameryce to czuć tu było ogrom swobody, szczęścia i miłości rodzinnej.
- Coś się stało? - Mosculio ścisnął moją dłoń kiedy ja zapatrzona w talerz obmyślałam kłamstwo które mu wcisnąć by nie zaczął uważać mnie za osobę jedynie użalającą się nad sobą.
- Nie, nic się nie stało...
- Maksim natychmiast durniu chcę parasolkę i cytrynę! - piskliwy głos kobiety zbliżał się do nas wielkimi krokami.
- Już! - mężczyzna poleciał szybko po te dwie rzeczy i podał swojej żonie kiedy ta mając zacięta minę wkroczyła do jadalni. Musiałam przyznać, że Mary była śliczną kobietą, a ciąża służyła jej i to bardzo.
- No! - klasnęła zadowolona w dłonie - Synu mamy to czego chcieliśmy! - potarła spory brzuch ciążowy i ruszyła znowu w kierunku gdzie była wcześniej.
- Błagam, niech ten dwudziesty siódmy lipca nadchodzi jak najszybciej, błagam - jej mąż złożył ręce do modlitwy.
Wtedy równo, każdy zaczął się głośno śmiać z bezradności bruneta.
CZYTASZ
Zauroczeni w sobie |18+
RomancePiąta część z serii: "Uwikłani". Przyszedł czas na niego...Mosculio Ranches Garcia. Mężczyzna który przeszedł dość wiele, jednak to nie wszystko. Najgorsze dopiero miało być przed nim. Los stawia mu na drodze ją, piękną, blondwłosą Rachel. Wszyst...