||20||

213 15 1
                                    

Strojenie się i punktualność były dwiema najważniejszymi czynnościami przy spotkaniach z George'em. Zawsze, by wyrobić się na wyjście z nim, musiałem rozpocząć swoje przygotowania minimum godzinę wcześniej, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Ważniejsze jednak było niespóźnienie się. Już wolałem być wcześniej, aby w razie czego dłużej spędzać z nim czas, zamiast go sobie skracać, chociażby o te kilka sekund. Jedynym wyjątkiem był moment, w którym to uwziąłem się na zakup tej róży, za którą naprawdę musiałem przebiec pół miasta. Ciekaw jestem, co z nią zrobił, gdzie się ona aktualnie znajduje i czy w ogóle nadal istnieje. Tym razem, niestety, nie miałem możliwości wręczenia mu kolejnego prezentu, co nie oznaczało, że nigdy już tego nie zrobię. Uwielbiałem darować osobom, które darzyłem głębszym uczuciem prezenty. Radość u nich automatycznie powodowała ją u mnie, dlatego George mógł spodziewać się w przyszłości wielu niespodzianek. Teraz jednak skupiałem się wyłącznie na wyszykowaniu, w tym właśnie dobraniu odpowiednich ubrań. Nie mogłem niestety dowalić masy dodatków, gdyż w zimę były one nie dość, że niewygodne, to jeszcze niepraktyczne. Ograniczyłem się więc jedynie do pary małych kolczyków oraz jednego naszyjnika, który i tak został schowany pod materiałem ciemnej bluzy. Musiałem dostosować swój outfit do pogody, gdyż w lutym, szczególnie późnym wieczorem, może być dość chłodno, a nawet zimno. W grę wchodziły więc cieplejsze ciuchy, które umieściłem na sobie, albo siebie w nie, a następnie zabrałem telefon i kilka drobnych przedmiotów do kieszeni. Uwielbiałem kieszenie, ponieważ zawsze ratowały mnie one przed braniem jakiegoś plecaka lub torby. Wszystkie potrzebne rzeczy mieściły się w nich idealnie, poczynając od komórki, a kończąc czasem nawet i na najbłahszych pierdołach, typu chusteczka lub jakaś biżuteria. Dzisiejszego dnia, to one również poratowały mnie i zmieściły cały mój mały majątek, zabierany na wieczorne wyjście. Umówiliśmy się w miejscu podobnym do tego co zawsze, czyli dla mało pamiętliwych - przy rondzie. To tam zobaczyłem go po raz pierwszy od ostatniej sytuacji, przez którą moja ręka nadal musiała siedzieć w bandażu, usztywniona w bezruchu. Na dodatek, nawet nie mogłem w pełni objąć bruneta, tak jak robiłem to zawsze na powitanie. Zazwyczaj, przy tej czynności chcę złączyć nasze ciała jak najbardziej, nawet i na chwilę. Lubię uściski pewne, w których to mogę objąć kogoś tak, by czuł on bezpieczeństwo i spokój w moim uścisku. Teraz jednak możliwość wykonania tej czynności, została mi odebrana. Chłopiec sam musiał objąć moją nieruchomą stronę, a ja czerpać przyjemność jedynie z tej drugiej, sprawnej części. Ta sytuacja jednak popchała mnie ku pewnemu pomysłowi. Skoro nie byłem w pełni usatysfakcjonowany z naszego powitania, mogłem je urozmaicić. Za dobry pomysł uznałem pocałowanie go w policzek, co nie czekając dłużej, wykonałem. Moje usta pozostawiły na jego skórze wilgotny ślad, który wywołał jedynie uśmiech na twarzy George'a.

- Dziękuję, Clay -

Wypowiedział proste, lecz bardzo piękne i znaczące słowa. Podziękował za ofiarowany mu z mojej strony gest, przez co ja sam uległem zadowoleniu, a cała sytuacja dodała mi pewności siebie.

George był ubrany, w przeciwieństwie do mnie, na biało i na ogół jasne kolory. Staliśmy się więc po części przeciwieństwami. Jednak nie w całości, gdyż chłopak również miał na sobie luźną bluzę oraz dres z zapełnionymi kieszeniami. Śmiałbym nawet stwierdzić, że byliśmy posiadaczami tych samych ubrań, pod względem kroju, lecz innych patrząc na kolorystykę. Byliśmy więc różni, a jednak tacy sami. Nawiązałem nawet do tego w czasie ciągnącej się dalszej rozmowy, której kres zakończyło tak często zadawane oraz zapewne wszystkim doskonale znane pytanie:

- Dokąd idziemy? -

- Myślałem nad tym, by nie kombinować i zwyczajnie udać się na naszą miejscówkę -

Odpowiedziałem twórcy tego pytania, którym był George.

- Na pewno? -

Zapewne, wciąż w głowie siedziała mu ta konkretna, nieprzyjemna dla nas obu sytuacja. Co prawda, nie zaprzeczę, mi ona również utkwiła w pamięci, lecz przecież nie będę tylko z tego powodu rezygnować z pójścia tam. Stało się tam tak wiele pięknych rzeczy, poczynając od samego znalezienia go poprzez zabawę w ganianego, po czym ukazanie się naszym oczom pięknych, świecących w ciemnościach owadów, oświetlających ziemię żółtymi świecidełkami. Przypominały one w tamtym momencie odbicie nieba, na które również spoglądaliśmy któregoś z wieczorów. Na owej górce również wyznałem mu swoje uczucie. Powiedziałem mu te dwa słowa, których jeszcze niedane było mi usłyszeć z jego ust. Zresztą, zauważyłem, że chłopak prawie w ogóle nie używał tego słowa, nawet w innej, dowolnej formie. Zazwyczaj unikał go, zamieniając je na "uwielbiam" lub "cudo". Były to jego ulubione zamienniki, co dawało mi już znak, iż są to dla niego cenne słowa, jakich nawet nie chce używać przy drobnostkach lub zwracaniu się ku rzeczom mało ważnym. Osobiście miałem nieco inaczej, gdyż już od małego uczono mnie serdeczności do innych, co za tym idzie, mówieniu innym "kocham cię" chociażby na poprawę humoru. To też nic dziwnego, że przechodziły przez moje gardło znacznie łatwiej, niż brunetowi. Pamiętam jeszcze, jak właśnie z tego miejsca zobaczyliśmy stary, opuszczony basen, który zapewnił nam rozrywkę na następne dni. Dlatego, ten jeden incydent nie powinien być brany pod uwagę, na aż taką dużą skalę. Tym bardziej że my sami go nie zaplanowaliśmy, więc był od nas niezależny. Ponadto warto zaznaczyć, iż cała akcja miała miejsce na ulicy, a nasze miejsce ukrywają drzewa, po czym na całe szczęście tylko jedna z niewielu części drogi przywoła do mnie lekki niepokój.

Bo To Gwiazdy Tworzą Historię || DNF ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz