Rozdział 27 - Złamane serca, sklejane serca część 2

237 28 8
                                    

W roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym dziewiątym, letnią, upalną nocą w Dolinie Godryka, dwóch nastoletnich chłopców spało obok siebie. Jeden z chłopców, szczupły blondyn o przystojnej twarzy obudził się nagle z krzykiem. Drugi chłopiec, o długich, rudych włosach, z którego pleców nagle zerwano kołdrę, otworzył swoje elektryzująco niebieskie oczy. Blondyn wstał z łóżka i po chwili zaszła w nim pewna zmiana. Jego włosy już nie były złote, a oczy błękitne. To jednak nie było najważniejsze, co się wydarzyło.

- Czemu mi nie powiedziałeś? - Albus zapytał spokojnie. Nauczył się zachowywać spokój z Gellertem. - Przecież to o mnie chodziło. Chyba powinienem wiedzieć, prawda?

- Właśnie o to chodzi, Al, że chodziło o ciebie.

Gellert przyznał Albusowi, że miał kolejny sen proroczy. Pierwszy i jedyny od momentu, kiedy wyśnił ich pojedynek. Dwa lata wcześniej, kiedy Albus był w Hogwarcie i pracował w swoim ukochanym zawodzie, Gellert podróżował. W trakcie podróży zdobywał popleczników, budził w czarodziejach zew wolności od ministerstw i Międzynarodowego Kodeksu Tajności, poszukiwał Insygniów, uczył się.

Pewnej grudniowej nocy, Gellert, w wynajętym pokoju w gospodzie, zasnął w fotelu, przed kominkiem, trzymając w rękach list od Albusa, który przeczytał kilka, jeśli nie kilkanaście razy. Już i tak niespokojny sen został zmącony przez wizję przyszłości. Albus dowiedział się jedynie tyle, że wizja ta przedstawiała jego śmierć. Nic więcej. Żadnych szczegółów.

- Czuję się okłamany, Gell - Albus popatrzył mężowi w oczy. Wiedział, jak działało jego spojrzenie, wiedział jak się czuli ludzie, gdy na nich patrzył, mówili mu o tym, a on to wykorzystywał. - Po tylu latach razem chyba zasługuję na twoją szczerość. Dlaczego mi nie powiedziałeś?

- Bo nie chciałem ci mówić. A ty nie pytałeś, więc nie skłamałem. Nie patrz tak na mnie, Albusie. Musiałem się zachować egoistycznie, bo wiedziałem trzy rzeczy. Trzy bardzo ważene, prawdziwe rzeczy. Zapewne teraz chcesz usłyszeć moje powody - Gellert uniósł brew.

- Mów - Albus nie miał ochoty się sprzeczać. W tamtym momencie jedyne, czego chciał, to wiedzieć, usłyszeć prawdę.

- Po pierwsze, znając okoliczności swojej śmierci, chciałbyś jej za wszelką cenę uniknąć. Znam cię, Al. Znam nas. Obaj zrobilibyśmy wszystko, żeby tego uniknąć, a twój los jest już przypieczętowany. Niezleżnie od decyzji, jakie byśmy podjęli, i tak by do tego doszło.

Gellert zamilkł. Chyba czekał na reakcję Albusa.

- Kontynuuj - powiedział Albus siląc się na obojętny ton.

- Po drugie, ten sen był inny - Gellert zawiesił głos. Albus patrzył na niego, widział, jak dobierał słowa. - Był różny od wszystkich proroczych snów, które pamiętam.

- W jakim sensie różny?

- To jest przy okazji trzeci punkt. Nie było mnie tam. Nie będę przy tobie, kiedy będziesz umierał.

W martwej ciszy, która zapadła, usłyszeli świerszcza, który wygrywał swoją cichą muzykę, jak skrzypek na dachu. Gdzieś w oddali, prawdopodobnie w jakimś pubie, śpiewano piosenkę. Skoczna melodia, chór pijanych głosów odbijał się od kamienia ulic, od ścian domów, od chmur zawieszonych nisko na ciemniejącym niebie.

Albusowi odebrało mowę. Uparcie patrzył na swoje dłonie, bo gdyby spojrzał mu w oczy, w te przeszywające, dwukolorowe oczy, musiałby zmierzyć się ze wszystkim, co mogłoby być w tych oczach. A bał się tego, co w nich może ujrzeć.

Strach.

Żal.

Litość.

Nie wiedział, co z tego byłoby gorsze. Sam nie myślał o tym, jak się czuje z tym, że umrze bez jedynej osoby na świecie, którą na pewno kochał, u swojego boku. Starał się nie myśleć o tym, że może Gellert sam już będzie martwy, kiedy on spojrzy śmierci w oczy. W tym momencie myślał tylko o Grindelwaldzie, tylko o tym, jak miłość jego życia musiała czuć się zatajając to przed nim przez lata.

Nie był zły. Jak mógłby być zły po tym, co właśnie usłyszał. Gellert miał rację nie mówiąc mu o tym. Jego powody były solidne, milczenie uzasadnione. Milion myśli, tysiąc emocji przepłynęło przez niego w jedną sekundę. Później była tylko i wyłącznie troska. Chciał być pewien, że Gellert się nie obwiniał o to, co zobaczył w swoim śnie.

Powoli i ostrożnie, z dozą niepewności, jakby nie był pewien, czy zaraz nie spojrzy w oczy bazyliszka, Albus uniósł głowę. Nie ujrzał ani strachu, ani żalu, ani litości. Była tam jedynie miłość i troska równa tej jego.

- Czy powiesz mi teraz wszystko? Ze szczegółami? - Albus zapytał z nadzieją. Wziął dłonie Gellerta w swoje ręce i przez chwilę był tym osiemnastolatkiem, który siedział na łóżku, wyrwany ze snu, próbując wymusić ze swojego kochanka wyznanie na temat snu.

Gellert westchnął głęboko i milcząco pokiwał głową. Rzeczy między nimi miały się gorzej, niż Albus się kiedykolwiek spodziewał. Łań z ich paktem krwi zaciążył mu na szyi. Dumbledore zdjął go, zanim Gellert znalazł odpowiednie słowa, aby zacząć swoją opowieść. Wzięty z zaskoczenia, Grindelwald rozchylił usta w niemym proteście, którego nie zdążył z siebie wydobyć, bo Albus zrobił coś zaskakującego. Jednak Dumbledore dobrze wiedział, co robił, gdy oplatał ich dłonie łańcuszkiem.

To był symbol. Oznaczał ich jedność, miłość i zaufanie. Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Gellerta, aby ten zrozumiał. Mógł mówić i nic, co powie nie zmieni tego, co już mieli, co między nimi rosło i kwitło przez ostatnie lata. Miłość jest przecież najpotężniejszą magią. A ich miłość dawała im potęgę, jakiej nie znał żaden inny czarodziej. Świat był dla nich na wyciągnięcie ręki, kiedy byli razem. Jednak nie należy działać pochopnie. Wszystko ma swój czas, a oni mieli plany, które wymagały czasu, pomysły, których realizacja musiała trochę potrwać. Rewolucji na całym świecie nie zaczynało się z dnia na dzień.

- Na wieży. To się stanie na wieży, chyba w Hogwarcie. Tak mi się wydaje, że to był Hogwart. Wyglądał tak, jak mi go opisywałeś - Gellert zmarszczył brwi. - Byłeś tam z jakimś dzieciakiem, zaszczanym siusiumajtkiem, któremu dałeś się rozbroić, jakbyś był nikim, jakbyś nie chciał go powstrzymać. Ale dzieciak nie umiał cię zabić. Chciał, chyba dostał taki rozkaz, ale nie miał na tyle odwagi, żeby to zrobić. Potem przyszli inni, dziwni ludzie, których znałeś z imienia, z których drwiłeś, choć byłeś bez różdżki, chociaż wiedziałeś, że zaraz umrzesz. Cały ty - Gellert uśmiechnął się półgębkiem, po czym zmierzył Albusa przedziwnym spojrzeniem. - A potem przyszedł twój morderca. Jego też znałeś.

Gellert zawiesił głos i opuścił wzrok. Po chwili spojrzał Albusowi prosto w oczy. W oczach Gellerta nie było zupełnie nic. Ani jednej emocji.

- Ty go poprosiłeś, żeby cię zabił. Powiedziałeś tylko jego imię, ale go błagałeś. A mnie tam nie było, żeby to wszystko powstrzymać - powiedział głosem, który zdradził to, co oczy próbowały ukryć. To złamało serce Gellerta.

Żołądek Albusa ścisnął się w ciasny, bolesny supeł. Wolał jednak tego nie okazać. Wolał patrzeć w oczy ukochanego i swoimi oczami przekazać mu swoją miłość. Nie chciał, żeby Gellert przez niego cierpiał. Nie tak.

- Ulżyło ci, kiedy mi powiedziałeś? - zapytał spokojnie.

- Nie wiem.

- Ale nie czujesz się gorzej - to było stwierdzenie faktu.

- Nie.

Aleja w której przesiadywali była całkowicie opustoszała. Wszyscy mieszkańcy albo przebywali już w domach pogrążeni we śnie, albo cieszyli się trunkiem i pieśnią w różnych przybytkach. Dlatego, tylko i wyłącznie dlatego, pozwolili sobie na krótki pocałunek. Słodki i namiętny naraz, był najlepszym pocałunkiem, jakiego Albus w życiu doświadczył.


Przysięga II 《Obietnice》 GrindeldoreWhere stories live. Discover now