Rozdział 6 - Zasługujesz na więcej

892 90 26
                                    

Niemal jak małe dziecko, podekscytowany Albus zarzucił blondynowi ręce na szyję. Śmiejąc się radośnie wtulił się w niego i delikatnie podskoczył.

- Udało ci się Gell!- wykrzyknął z niedowierzaniem.

Ucieszył się jeszcze bardziej, gdy poczuł jak chude, choć silne ramiona Grindelwalda oplatają go. Czuł się w tym uścisku bezpiecznie i nic nie mogło tego zmienić. Al zachichotał, gdy Gellert uniósł go niewysoko nad ziemię i zakręcił się w miejscu. Obaj śmiali się jak szaleńcy.

- Udało ci się!- krzyknął jeszcze raz Albus, gdy wirowali.

- Nie, Al. To NAM się udało- oświadczył dumnie Gellert gdy już postawił rudowłosego na nogi.

Dumbledore uśmiechnięty od ucha do ucha założył kosmyk włosów za ucho. Obserwował przez chwilę Gella. Dawno nie widział go tak szczęśliwego. Kochał jego uśmiech, ten szczery. Był jak promyk nadziei na lepsze życie dla nich. Albus zaczynał poważnie martwić się o bezpieczeństwo swoje i swojego partnera. Co prawda w Dolinie Godryka nikt jak do tej pory nie miał żadnego problemu z tym, że mieszkają razem, ale w małym mieście, do którego zdarzało im się jeździć na zakupy przedwyjazdowe ostatnio skatowano chłopca za homoseksualizm. Dzieciak miał siedemnaście lat, czyli tyle, ile Albus gdy związał się z Gellertem. Takie przypadki zaczynały być w okolicy nagminne.

- Bez ciebie nigdzie bym nie zaszedł. Tylko dzięki tobie wiem, co to znaczy żyć. Kocham cię, Al. Tak bardzo cię kocham- mówił pełen emocji Grindelwald zaciskając mocno dłonie na ramionach uradowanego zdobytym insygnium Albusa.- Powinienem mówić ci to częściej. Zasługujesz na to, zasługujesz na o wiele więcej. Ale jesteś. Od ośmiu lat trwasz u mojego boku, a ja cię głównie zawodzę. Zasługujesz na znacznie więcej po wszystkim co przeszedłeś po aresztowaniu twojego ojca, po śmierci matki, śmierci Ari. Czemu się tak szczerzysz? Ja tu mówię o poważnch rzeczach.

Szeroki uśmiech Dumbledora ukazywał szereg równych, białych zębów. Nie wyglądał na mocno przejętego wyznaniem Gellerta, wręcz przeciwnie, zachowywał się jakby przed chwilą z ust jego męża nie padło ani jedno słowo. Cały czas wpatrywał się w dwukolorowe tęczówki, jakby nigdy wcześniej ich nie widział. Albus po części czuł się tak za każdym razem, te oczy były niewiarygodnie piękne, a błysk pasji, który pojawiał się w nich gdy planowali podróże, rozmawiali o przebiegu spotkań z coraz liczniejszą grupą wyznawców ich teorii lub gdy Al bardziej się postarał.

Po chwili głuchej ciszy, jaka zapanowała, Dumbledore zaśmiał się radośnie. Gellert popatrzył na niego pytająco uśmiechnięty niepewnie. Albus całym swoim ciałem, każdym ruchem, gestem, spojrzeniem okazywał przeważającą nad wszelkimi innymi uczuciami radość. Położył delikatnie dłoń na policzku białowłosego i obserwując z satysfakcją przyjemność, jaką mężczyzna z tego czerpał, przesunął ją aby wsunąć palce w jasne kosmyki tuż za uchem Gellerta i przyciągnąć go do upragnionego pocałunku.

Obu korciło aby pocałować tego drugiego od momentu, kiedy się zobaczyli. Myśląc o tym Albus rozkoszował się delikatnością pocałunku, którą zapewniła mu tęsknota Gellerta. Gell nigdy nie ukrywał, że lubi zabawić się nieco agresywniej, ale miał też wyczucie, które pozwalało mu choć przez pewien czas dostosować się do panującego nastroju i sytuacji. Usta przywarły do siebie jakby zaraz mieli ich rozdzielić siłą, na zawsze. Jakby już nigdy nie mieli się pocałować. A zarazem zachowywali się obaj tak ostrożnie, jakby całowali się po raz pierwszy. Gellert Położył Albusowi dłoń na plecach i przyciągnął go do siebie. Dumbledore miał wrażenie, że od jego ukochanego bije zatrważająca potrzeba dotyku, wszelkiego rodzaju bliskości, jakich brakowało mu podczas kilku miesięcy izolacji od kochającego męża.

Przez głowę Albusa przemknęła myśl, niepokojąco podobna do próśb Grindelwalda. Zostań. Zostać w domu? I co, i co by wtedy zrobił? Tak jak na początku, po pewnym czasie jemu i Gellertowi znudziłoby się spółkowanie, a podróże są kosztowne. Jako względnie porządny człowiek Al starał się zniwelować kleptomanię partnera, jej konsekwencje nieraz boleśnie się na nich odbiły. Była to jednak wada, nad którą sam uzależniony nie chciał pracować. Wzbraniał się przed tym, jak Marlowe przed kąpielą, uważał, że doskonalenie umiejętności kradzieży może im się kiedyś przydać. Jak do tej pory były z tego jedynie kłopoty.

Delikatne, wąskie usta Gellerta rozciągały się w uśmiechu nawet podczas pocałunku. To dobrze, nawet bardzo dobrze, przyda im się wytchnienie od szorstkości wymienianych w listach uprzejmości. To przecież nie o to chodzi, aby miłość była jedynie kreskami z atramentu zapisanymi gęsim piórem na pożółkłym pergaminie. Miłość musiała być szczerym uśmiechem, szeptem o północy, podanym piórem, które przypadkiem spadło na podłogę, smacznym obiadem, spacerem po lesie, splecionymi dłońmi, żartem w ponurej sytuacji, wspólnym czytaniem książek przy płonącym kominku i lampce wina. Musiała być tym, czego nie mieli podczas rozłąki. Albus także się uśmiechnął. Był szczęśliwy u boku Gellerta, a Grindelwald o tym wiedział lepiej niż ktokolwiek inny.

Powoli, z ociąganiem Albus zaczął odsuwać się od kochanka. Gell, wyraźnie tym unieszczęśliwiony, próbował jeszcze dosięgnąć dolną wargę Dumbledora. Grindelwald udając urazę zacisnął usta w wąską kreskę i spojrzał Alowi głęboko w oczy. Patrzyli na siebie tak chwilę – Albus wciąż uśmiechnięty, Gellert próbujący zachować powagę. Po tej chwili obaj wybuchli śmiechem.

Opanowanie się zajęło rudowłosemu parę dobrych minut, po których uwieszony na ramieniu wciąż zaśmiewającego się Gellerta zaczął ocierać palcem płynące mu z oczu łzy.

- Z czego my się właściwie śmiejemy?- zapytał i parsknął, gdy zobaczył głupkowaty wyraz twarzy Grindelwalda. Heterochromia nadawała mu jeszcze durniejszego wyglądu.

- Nie mam zielonego pojęcia, ale nawet sobie nie wyobrażasz jak tego potrzebowałem. Na brodę Merlina, ja sam nie miałem pojęcia- powiedział już bez śmiechu.

Albusa nagle oświeciła pewna myśl i Gellert chyba dostrzegł związany z tym błysk w jego oczach, bo na jego usta wpełzł łobuzerski uśmieszek. Zawsze się tak uśmiechał, gdy zauważał, że Albus wpadła na pomysł.

- Pokaż mi, co ona potrafi- zakomenderował z podnieceniem Dumbledore.

- Kto?- Gell nie rozumiejąc przechylił głowę lekko na bok, ale zreflektował się po wymownym westchnięciu Albusa.- Ach, no tak.

Wyjął z kieszeni Czarną Różdżkę, którą zdążył schować podczas swojego przemówienia o tym, jak bardzo nie zasługuje na Albusa. Ten uśmiech już nie był łobuzerski, w oczach Grindelwalda błysnęła iskra szaleństwa, która jednak szybko zgasła zastąpiona ekscytacją.

- Zakładam, że już zdążyłeś ją wypróbować- rudowłosy oczywiście się nie mylił.

- Taaaak- przeciągnął lekko Gellert uciekając wzrokiem na chwilę w bok.

Już unosił dłoń z różdżką, przygotowując się do rzucenia zaklęcia, kiedy jego partner położył mu dłoń na ramieniu. Albus rozpoznał ten ton, Gellert zrobił coś czego nie powinien, coś bardzo złego. Dumbledore posłał blondynowi ostre spojrzenie mówiące tłumacz się. Mężczyzna westchnął i spuścił głowę.

- Nic wielkiego, połamałem nogi nocnemu stróżowi. No i dość niegrzecznie unieszkodliwiłem latarnika, ale jemu na pewno nic nie będzie. Najwyżej nabiłem mu sporego guza- odpowiedział Grindelwald spokojnie. Co chwila zerkał na twarz rudego, aby sprawdzić jego reakcję.

Albusa cholernie irytowało wieczne używanie przemocy przez Gellerta. Kolejny nawyk niemal niemożliwy do wykorzenienia, ale tutaj nie mógł go winić. Gell w szkole był uczony, że jedynie tak można wszystko rozwiązać.

- Jeszcze jeden taki wyskok, a ja połamię nogi tobie- warknął Albus, ale zaraz się uśmiechnął i skinął głową na różdżkę.- No dalej.

- Gotowy?

- Jak zawsze.

Przysięga II 《Obietnice》 GrindeldoreWhere stories live. Discover now