Rozdział 10 - Tylko zmarli nie płaczą

737 64 21
                                    

Zanim opuścił dom, Albus zdążył usłyszeć jeszcze Bagshot mówiącą Gellertowi, żeby dał mu chwilę sam na sam z własnymi myślami. Dokładnie tego wtedy potrzebował. Mimo wszystko wyrzuty sumienia zapiekły go od wewnątrz, gdy oczami wyobraźni zobaczył Grindelwalda powstrzymywanego przez ciotkę i mówiącego Był sam przez dziesięć miesięcy, zasługuje na moje towarzystwo. Poza tym jako jego partner powinienem go wspierać. I jeszcze raz zdał sobie sprawę jak dobrze znał Gellerta, był w stanie przewidzieć, co powiedziałby w danej sytuacji. Jak na ironię, swoich reakcji przy Gellercie nie potrafił przewidzieć. Działał jakby pod wpływem eliksiru miłosnego i podejmował decyzje prowadzące przede wszystkim do zapewnienia ukochanemu wszystkiego, czego ten tylko zapragnął.

Gdy otworzył drzwi w twarz buchnęło mu gorące powietrze. Miał wrażenie, że zaraz wyparuje, jednak żwawo wyszedł na brukowaną ulicę zasłaniając dłonią oczy przed słońcem. Z czystego lenistwa użyłby deportacji, aby znaleźć się w lesie, ale oczywiście grupa mugolskich dzieci musiała wyjść rano pobawić się razem. Teraz biegały po całej Dolinie wrzeszcząc, piszcząc i śmiejąc się oraz uniemożliwiając Albusowi użycie magii. Gdy pomyślał, że dzieciaki mogłyby go przyłapać, jego myśli odruchowo powędrowały do Ariany i tego, co jej się przytrafiło. Potrząsnął głową, starając się odgonić wspomnienie mugolskiego chłopca ciągnącego ją za włosy, żądającego żeby jeszcze raz wyczarowała śnieg, swojego dziecięcego głosu wołającego ojca, przerażonego Aberfortha stojącego w drzwiach domu, matki, która upuściła patelnię ze śniadaniem widząc błysk zaklęcia za oknem, krwi chłopca cieknącej w stronę Albusa szparami między kostką brukową, wrzasku kolegów nieszczęsnego dziecka, którzy nie zdążyli uciec przed gniewem Percivala. To wszystko zdarzyło się tak szybko. Później ojca zabrali do Azkabanu, a Ari, już w Dolinie Godryka, zaczęła dziwnie się zachowywać i miewać wybuchy magii.

Czasami udawał, że to wszystko nigdy się nie wydarzyło, że życie potoczyło się normalnie, że gdy wicedyrektor wywołał go do przydziału nie słyszał jak wszyscy wokół mówili To jego ojciec zamordował tych mugoli, albo To syn tego Percivala Dumbledora.

Później zabrnął w to udawanie jeszcze głębiej, wmawiał sobie, że nigdy nie istniał Percival Dumbledore. Rzeczywistość była taka: od zawsze mieszkał w Dolinie Godryka, od zawsze jedynie z matką, Arianą i Aberforthem, od zawsze wytykano go palcami jedynie ze względu na osiągnięcia w nauce. Taki jego piękny mały świat, którego nic nie mogło zniszczyć.

Aż nagle bańka pękła, mama umarła. Ani Albus, ani Aberforth nie byli w stanie przyznać, że Kendrę zabiła Ariana. Powiedzieć Przez moją młodszą siostrę nasza mama nie żyje byłoby trudniej niż połknąć żyletki. Jednak Albus był świadomy tej makabrycznej prawdy.

Spojrzał z żalem na nagrobek. Wyryte na nim napisy upamiętniające mamę i Arianę połyskiwały pokryte sztucznym złotem. Nawet nie zwrócił uwagi na zmieniające się otoczenie, nogi słuchając jego rozmyślań same zaprowadziły go na cmentarz. Z czułością dotknął zimnego kamienia.

- Już tyle razy tu płakałem, że co mi szkodzi płakać przy was jeszcze raz?- wyszeptał do matki i siostry.


Usiadł obok grobu i oparł o niego głowę. Z obojętną miną pozwolił łzom spływać po twarzy. Nie zdziwił się czując na sobie krople wywołanego magicznie deszczu. W tamtym momencie nie był już w stanie kontrolować buzującej w nim magii. Razem ze łzami i deszczem spływały po nim wątpliwości. Musiał się z nich uwolnić. Miał na to chwilę, raczej niewiele osób zapuszczało się na cmentarz.

*************

Nic nie koiło bólu tak skutecznie, jak ramiona Gellerta. Wieczorem Albus pozwolił ukochanemu na odrobinę rozpieszczania. Grindelwald cały czas uzupełniał wino w jego kielichu, składał pocałunki potwierdzające uczucie, trzymał ukochanego za rękę i czytał na głos mugolską poezję. Przyjemny to był wieczór, spokojny i pełen miłości w najczystszej postaci.

- Posłuchaj tego- powiedział Gellert, splatając mocniej palce z palcami Dumbledora.


Białowłosy siedział na podłodze obok fotela Albusa i trzymał w ręce tomik sonetów Shakespeare'a.

- "Nad dokonanym nie rozpaczaj już:
Róża ma cierń, a srebro kala bród,
Zaćmienie splami kolor pięknych zórz,
W słodkim pąku robaków wstrętnych w bród"*
Czuję jakby ten wiersz był skierowany do nas obu. Musimy przestać obwiniać się za to, co się stało, bo wszyscy popełniają błędy i wszyscy mają wady.

- Dobrze wiesz, że to nie takie proste, kochany- odpowiedział Albus patrząc w piękne oczy Gellerta i gładząc kciukiem jego dłoń. Zawsze po dłuższym rozstaniu nie mógł się nadziwić pięknu tego mężczyzny. - Ty praktycznie nie miałeś wpływu na to, co spotkało twojego brata. A ja mogłem szukać kogoś, kto pomógłby Ari. Nigdy nie przestanę żałować, że tego nie zrobiłem.


Gellert nie odezwał się. Albus nie miał przestać żałować czegoś, za co był odpowiedzialny. Grindelwald spuścił wzrok, odłożył książkę, puścił dłoń Albusa i wstał z westchnieniem. Łapiąc za gwint butelki z winem spojrzał na Albusa wyzywająco, po czym wypił wszystko, co zostało, a butelka była jeszcze do połowy pełna. Postawił butelkę ostentacyjnie z powrotem na stole.

- Gell!- Albus nie był pewien czy jest bardziej rozbawiony czy oburzony. Jednak docenił to, jak wprawnie Gellert zmienił temat. - Zachowuj się, ja to chciałem jeszcze wypić.

- O, przepraszam- sarknął Grindelwald uśmiechając się kpiąco. Założył ręce na piersiach. - "Pan Dobrze Wychowany" będzie mnie teraz cały czas upominał, pouczał i poprawiał - mówiąc zaszedł fotel Albusa od tyłu i pochylił się.


Dumbledore chętnie odchylił głowę i wyciągnął szyję. Pocałowali się krótko i słodko. Gellert smakował winem, półwytrawnym czerwonym z nutą kwiatową i aromatem dębowej beczki.

- Kocham cię - powiedział Grindelwald i pocałował Albusa w czoło.

- Ja ciebie bardziej- odparł Albus delektując się sielankowym nastrojem wieczoru.


Dumbledore pociągnął ukochanego za rękę, którą odnalazł na oparciu fotela i zaprosił do siebie. Gellert rozsiadł się wygodnie na podłokietnikach i wtulił się w Albusa, kładąc mu głowę na ramieniu. Siedzieli tak razem szczęśliwi i mieli wszystko, czego potrzebowali - siebie. Albus pomyślał, że mogłoby być jeszcze lepiej, mogliby tulić do siebie śmiejące się maleństwo, ludzką istotkę, którą kochali by równie mocno, jak siebie nawzajem, może nawet mocniej. Już próbował wspominać Gellertowi o dziecku, ale on protestował jeszcze zacieklej, niż gdy był namawiany do zostania nauczycielem.

- Cieszę się, że znasz moją opinię na ten temat - mruknął Gellert poprawiając nieco pozycję.

- Ile można cię prosić?- warknął Dumbledore sztywniejąc.

- Przepraszam kochanie- Gellert przytulił czoło do policzka męża, Albus nieco się rozluźnił.- Przepraszam. Już nie będę.


Rudowłosy poczuł dłoń Grindelwalda na swoim więc odwrócił się do niego z rezygnacją. Od lat powtarzał partnerowi, że nie lubi, kiedy czyta mu się w myślach, jednak na Gellerta nie było metody.

- Hej, kocham cię, wiesz?- Gellert zapytał obejmując dłońmi twarz Albusa.

- Nie rozumiem czemu miałbyś nie kochać- zaśmiał się Dumbledore i pocałował Grindelwalda. Zaskoczony odsunął się powoli.- Mmm, dlaczego smakujesz jak dropsy cytrynowe? Dopiero co smakowałeś jak wino.

- Nowe zaklęcie- białowłosy uśmiechnął się półgębkiem.- Myślałem, że ci się spodoba.

- Podoba, i to jak- Albus z uśmiechem wypowiedział te słowa, po czym przyciągnął Gellerta do kolejnych słodkich pocałunków o smaku cytrynowych dropsów.


*Fragment Sonetu XXXV autorstwa Williama Shakespeare'a w moim własnym przekładzie




************

Witam wszystkich. Wybaczcie, że musieliście czekać tyle na rozdział. Nie byłam w stanie dokończyć go pisać i nie wiem kiedy napiszę kolejny. Mam nadzieję, że dam radę dodać go jeszcze w tym miesiącu. Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba.

Przysięga II 《Obietnice》 GrindeldoreWhere stories live. Discover now