20. Urodziny mamy. (III część ostatnia)

483 53 5
                                    

W moim pokoju stał Jeff z nożem, podchodził do mnie coraz bliżej, mówił w kółko:

-Nie lubię zdradliwych suk.

O co mu chodzi? Stał dosłownie przede mną. Podniósł rękę, która trzymała nóż. Coraz bliżej ostrze było przy mojej szyi. Nie mogłam się ruszyć, udało mi się jakoś go popchnąć. Upadł. Zaczął się podnosić powoli, nie pozwolę mu na to. Podeszłam do niego, usiadłam mu na brzuchu. Przytuliłam go, on natomiast mnie obrócił i teraz on siedział na mnie. Podniósł nóż z ziemi i przyłożył mi go do szyi. Łzy poleciały mi z oczu, wydałam z siebie cichy pisk. Wydusiłam jedynie:

-Dlaczego?

-Za zdradę- odpowiedział.

-Za jaką?- odsunął ode mnie te piekielne ostrze.

-Widziałem cię z kimś z rana i wieczorem z Maksem.

-Pierwszy chłopak to Dominic mój przyjaciel od najmłodszych lat. A później wyszłam żeby kupić prezent dla mojej mamy na urodziny. Gdy wracałam, Maks chciał ze mną pogadać. Przeprosił mnie, a później odprowadził- wytłumaczyłam mu wszystko.

-Ohh, przepraszam- rzucił nóż za siebie, podszedł do mnie i przytulił mnie.

Cała się trzęsłam, on to wiedział. Przeprosił mnie. Gdy się troszeczkę uspokoiłam, usiadłam na łóżku, ten usiadł koło mnie. Po pewnym czasie już się całkiem uspokoiłam. Jeff wstał i podszedł do mojego biurka, chwycił moją teczkę z rysunkami i otworzył ją. Wszystkie moje rysunki wypadły na ziemie. Chwycił jeden z nich i wpatrywał się w niego jak w najładniejszy obrazek. Po dłuższej chwili powiedział:

-Ładnie.

-Dziękuje- odpowiedziałam.

-Mogę to wziąć?

-Jeśli chcesz.

-Dzięki.

-Nie ma za co.

Moja mama zapukała w drzwi, zaczęłam panikować. Wpadłam na pomysł że schowam go do swojej szafy. Zmieścił się, nie zamykałam drzwi do końca, bo przecież musi czymś oddychać. Weszła do pokoju i zaczęła:

-Żabciu, masz coś do prania?

-Ym, nie.

-Na pewno?

-Tak.

-Ale przecież dużo miałaś niby brudnych ubrań- usłyszałam śmiech Jeffa.

-No tak, ale...-próbowałam coś wymyślić, mama mi przerwała.

-Nie tłumacz się. A masz jakieś czyste staniki na jutro?- teraz to przesadziła.

-Tak mam, a teraz możesz wyjść- uśmiechnęłam się do niej.

-No okej- wyszła.

Podeszłam do szafy i otworzyłam ją, Jeff wypadł z niej i turlał się ze śmiechu. Nagle klamka od drzwi się poruszyła i moja mama wparowała do środka. Zaczęła:

-A, i jeszcze jed.... kto to?

-No ten, to jest...- nie wiedziałam co powiedzieć.

-Jeff- przerwał mi.

-Słyszałam coś w telewizorze o psychopacie imieniem Jeff. To ty?

-Tak- najwidoczniej ufał mojej mamie.

-Ahh, ale ty nas nie zabijesz, prawda?- zaśmiała się, chyba się nie bała jego.

-No, chyba, może... nie obiecuje- wystraszyłam się go.

Trzęsłam się, przypomniałam sobie o tej "zdradzie", którą on wymyślił. Ten podszedł do mnie i przytulił mnie. Uśmiechnął się i powiedział:

-Żartuje, nie bój się mnie.

-To wy chodzicie ze sobą?- oczywiście musiała zapytać.

-Nie- odpowiedziałam.

-Ale ja chciałbym- odpowiedział bardzo cicho Jeff.

-Czy coś mówiłeś?- zapytała się moja mama.

-Nie, nic nie mówiłem- spojrzał się w dół.

-Dobra, zostawię was samych- wyszła.

Jeff nadal stał z głową spuszczoną w dół. Podeszłam do niego, stałam przed nim. Podniosłam ręce i położyłam mu na policzkach. Podniosłam jego głowę, miał szklane oczy. On płakał? Patrzyłam mu się prosto w oczy, widziałam w nich ten smutek. Złapał mnie za rękę, przybliżał się. Nagle gwałtownie cofnął się i powiedział:

-Będę iść, dobranoc.

-D-Dobranoc- otworzył okno i wyszedł.

Zeszłam na dół do mojej mamy, powiedziałam jej o wszystkim. Powiedziała abym z nim o tym pogadała, chyba tak zrobię.

Oczami Jeffa

Wyszedłem od niej, chciało mi się płakać. Słyszałem głosy w mojej głowie:

"Jeff ogarnij się"

"Jesteś psychopatą"

"Nie możesz kochać"

A jednak, kocham kogoś i nie mogę przestać.

Wróciłem do siebie, przywitałem tam Bena i Jacka. Wszedłem do swojego pokoju, zamknąłem drzwi, aby Ben i Jack nie weszli tutaj. Ciemno było w pomieszczeniu, usiadłem przy ścianie. Łzy leciały mi z oczu. Schowałem głowę w kolanach. Myślałem ciągle o Lucy, łkałem dość głośno, bo usłyszałem głos Bena. Podniosłem lekko głowę, drzwi do mojego pokoju były otwarte. Ben usiadł koło mnie, a Jack kucnął przy mnie. Ben zaczął rozmowę:

-Czemu płaczesz?

-A co cię to?-powiedziałem wycierając łzy.

-Martwię się.

-Nie potrzebnie- uśmiechnąłem się sztucznie.

-No mów- odezwał się Jack.

-Nie- łzy poleciały mi ponownie, natychmiast je wytarłem.

-Jack zostaw nas samych na chwile- powiedział Ben.

-Okej- odpowiedział Jack i wyszedł.

Ben przytulił mnie i zaczął mówić:

-No, wypłacz mi się w ramię, a potem powiedz co się stało.

-No bo, smutno mi, gdyż chciałbym chodzić z Lucy, kocham ją.

-Rozumiem cię, porozmawiaj z nią o tym.

-Chyba tak zrobię- puściłem Bena, odsunąłem się od niego, wstałem z ziemi, podeszłam do łóżka i usiadłem na nim.

Jutro spotkam się z nią i porozmawiam szczerze. Kocham ją, dlatego chce z nią być.

-Dziękuje ci Ben- powiedziałem patrząc się na niego z uśmiechem.

-Zawsze możesz na mnie liczyć, a teraz dobranoc- powiedział idąc do drzwi Ben.

-Dobranoc- odpowiedziałem, a ten wyszedł.

———————————————

Taki troszeczkę dłuższy rozdział XDD
Przepraszam że tak długo musieliście czekać, ale nie wiedziałam co w połowie tego rozdziału napisać ;w;
Nie umiałam sobie wyobrazić tej sytuacji i jeszcze opisać to :/
Wybaczcie ;*


Go to sleep...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz