Rozdział 19

176 9 0
                                    

POV Petter

-Dłużej się nie dało,panowie?-Zac ściągnął z siebie koszulkę.

-Nie.-westchnąłem i poszedłem pomóc Ricky'owy w rozkładaniu parasoli.-Mogę wrócić do domu?-mruknąłem.

-Też bym wrócił,ale oni nam nie popuszczą.-jak ty Ricky dobrze mnie rozumiesz bez słów.

-Będziesz pływał czy wylegiwał się pod parasolem z książką?

-Druga opcja.-wbiliśmy parasole w ziemie.-Jeśli będą chcieli wrzucić mnie do wody to opcja uciekaj gdzie pieprz rośnie.-Ricky często siedzi cicho,ale umie z nami po ludzku czasem pogadać.

-Ty uciekasz,a Chris tonie w wodzie w czasie snu.-widzę jak chłopacy niosą kimającego Moona do wody.

-Tak.-uśmiechnęliśmy się.

-Uwaga!-w naszą stronę leciała piłka.Właściwie w stronę McDaevisa,który dostał w prosto w twarz i upadł na piasek.

-Trochę opóźnione te uwaga.-prychnąłem i pomogłem mu wstać.

-Ricky!-koło nas zjawiła się reszta zgrai z zimnymi napojami.Wy se poszliście po piciu,a my tu ciężko pracujemy żebyście wypoczywali.

-Wszystko w porządku?

-Tak.-nagle z jego nosa zaczęła lecieć krew.

-Boże to krew!-Zac zaczął panikować,a Chris zrobił się blady jak ściana.

-Nie mów o tym Zac,bo nasz biedny Chris odleci.-Mike wszystko to bawiło

-Chodźmy do ratownika.-chwyciłem go pod ramię,a z drugiej strony znalazł się Matt.

-Idę z wami.-kiwnąłem głową.-A wasza trójka nie ma broić.-czy on jest ich ojcem.

-Tak szefie.-Zac zasalutował,a Mike pokręcił głową i posadził ledwo żywego Chrisa na ręczniku.Nasz Moon boi się widoku krwi.

-Wiecie,że mogę sam się tym zająć.-miał pochyloną głowę.

-Nie!Ratownik musi cię zobaczyć.-Matt dobry tatuś musi mieć wszystko pod kontrolą.Doszliśmy do bazy ratowników i zapukaliśmy.

-Widzicie nikogo tam nie ma.-nie czekamy tak długo Rick.-Możemy iść.-drzwi się otworzyły i przed nami stał blondyn z okularami przeciwsłonecznymi na nosie.

-Dzień dobry.-ciekawe czemu tak długo zajęło mu dojście do drzwi.

-Dobry.W czym mogę wam pomóc?-Ricky wzdrygnął się.

-Nasz przyjaciel oberwał od piłki i teraz leci mu krew z nosa.

-Proszę wejść.-chłopak nas wpuścił i sam poszedł po apteczek.-Pewnie bola...Ricky?-blondyn podniósł jego podbródek i się zdziwił.

-Cześć Jack.-brunet uśmiechnął się niewinnie.

-Nie spodziewałem się,że będę opatrywał własnego kuzyna,który idzie na studia medyczne.-chłopak pokręcił głową.

-Możesz przestać.-Rick przewrócił oczami.

-Ricky.-oboje skierowali wzrok na Matta.-Ten chłopak to twój kuzyn?

-Jakby inaczej.Nasze matki są siostrami.-blondyn zdjął okulary z nosa.-Tylko moja jest buntowniczką,a jego kujonką.

-Powiedzmy to inaczej.Matka Jacka to wolny duch,a moja duch spokoju.

-Ciekawe kiedy był spokojna.-blondyn prychnął,a Ricky uderzył go w brzuch.-Drogi kuzynie to bolało.

-A nie miało?-brunet przekrzywił głowe,a mnie zaczęło to wszystko bawić.

Zakazane życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz