Lucrecia
- Wróciłam! - oznajmiłam, ściągając przemoczone trampki.
Pogoda w Sebring ostatnio działała mi na nerwy. Ciągłe ulewy jak i burze sprawiały, że na mojej suszarce lądowały kolejne mokre ubrania. Skrzywiłam się widząc jak moja twarz wygląda po zaledwie czterech godzinach snu, jednak nie chciałam się użalać nad sobą wiedząc, że nie jestem tutaj sama.
- Siadaj do stołu, zrobiłam barszcz. - cicho westchnęłam i odstawiając przy okazji zakupy na kuchenny blat usiadłam przy stole.
Mieszkaliśmy w skromnym domku na uboczu naszego miasteczka co miało swój niesamowity urok. Ciepłe wieczory na tarasie czy własne zbiory były czymś co mimo wszystko kochałam najbardziej na świecie. Oczywiście były i minusy takie jak na przykład brak jakiejkolwiek komunikacji miejskiej przez co musiałam chodzić do pracy na nogach, ale zawsze starałam się patrzeć tylko na pozytywy.
- Jak z dziadkiem? - szepnęłam, gdy babcia postawiła przede mną talerz z gorącą zupą.
To specjalnie dla niego porzuciłam wszystkie swoje marzenia i zaczęłam pracować na dwa etaty by zapewnione miał najwyższej jakości leczenie. Wszystko zaczęło się przed wakacjami gdy u dziadka wykryto chorobę wieńcową. Nasze życie diametralnie się zmieniło choć nikt nie chciał przyznać tego na głos. Mimo zapewnień babci, że dadzą sobie radę wiedziałam, że tak nie jest i musiałam wspierać swoją jedyną rodzinę.
- Ostatnio bardzo mu się polepszyło. - uśmiechnęła się słabo staruszka wycierając dłonie w ścierkę. Bardzo dobrze ją znałam i wiedziałam kiedy ma swój prawdziwy uśmiech a kiedy tylko udaje tak jak było w tym przypadku.
- Mów co się dzieje, przecież widzę. - spojrzałam na nią błagalnie obawiając się najgorszego.
Kobieta przez chwilę stała w miejscu, jednak widząc, że nie da rady mnie oszukać wyciągnęła z półki kilka dokumentów.
- Przyszły rachunki... Jesteśmy je jeszcze wstanie opłacić z emerytury, ale to nie wszystko. - podała mi białą kopertę na której widniało logo szpitala. Przełknęłam z trudem ślinę i wyciągnęłam z niej kartkę. - Niestety dziadek przestał się ubezpieczać i musimy ponieść tego koszty.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową patrząc na czterocyfrową liczbę.
- Dwa tysiące dolarów. - skwitowałam a ręce niekontrolowanie zaczęły mi się trząść. - A gdzie aktualne leczenie? Przecież ja nie zarabiam choćby połowy tego co tutaj jest.
- Lucuś nikt od ciebie tego nie wymaga. Coś wymyślimy i tak nam już dużo pomogłaś. - po moim policzku spłynęła pierwsza łza wywołana bezsilnością.
Bardzo zależało mi na tym by móc zapewnić im jak najlepsze życie na które niesamowicie zasługują. Kochałam ich tak samo jak oni mnie i chociaż mówią, że to powinno wystarczyć nie jesteśmy w świecie bajki gdzie szczęśliwe zakończenie jest pewne. Byłam uczona od dziecka, że pieniądze mają drugorzędną wartość i choć sama tak uważałam to teraz one były dla nas zbawieniem.
- Cześć dziadku. - nachyliłam się nad jego ulubionym meblem jakim był fotel i pocałowałam go w policzek.
- Witaj słoneczko. Jak ci minął dzień? - nic nie mogłam na to poradzić, że na moich ustach zawitał lekki uśmiech. Był cudowną osobą, która zawsze potrafiła poprawić mi humor.
- W porządku. A tobie? Jak się czujesz? - zasypałam go pytaniami chcąc odwrócić uwagę od siebie. Wiedziałam, że dziadek miał wyrzuty sumienia z powodu tego iż porzuciłam dla niego studia więc nie chciałam jeszcze bardziej go dołować.
CZYTASZ
Burning rose
Teen FictionLucrecia McCay jest na pierwszym roku studiów architektonicznych w Sebring, jednak zmuszona jest do ich porzucenia z powodu choroby jej dziadka. Za namową swojej rodziny decyduje się jednak skorzystać z szansy jaką jest niespodziewana praca w najsły...