Rozdział 7.

2.1K 81 5
                                    

Lucrecia


- Dzień dobry. - przywitałam się z panią sprzątającą firmę i poszłam centralnie do stanowiska Chrisa. - Cześć. Co u ciebie? - zagadnęłam stawiając śniadanie dla niego jak i Aresa.

- Witam gwiazdeczko. Myślę że lepiej być nie może... A okej jednak może. Co to za pyszności? - spytał przejmując ode mnie torbę ze słodkością.

- Drożdżówka z serem. Nie jest za słodka ale myślę że zjadliwa.

- Z pewnością. Akurat nie zdążyłem rano nic zjeść. A jeśli chodzi o potencjalne papiery..to nie masz nic. - wzruszył ramionami wychylając głowę z nad komputera.

- Nic? Na pewno? - dopytałam nie mogąc w to uwierzyć. Ares zawsze miał mnie czym uziemić i nie mogło być tym razem inaczej.

- No tak. Trochę dziwne, ale tak mam tu napisane. - cmoknął klikając coś w komputerze a ja przestałam z nogi na nogę starając odgonić od siebie dołujące mnie myśli. Allison nie miała przecież nic do gadania. - O wilku mowa.

Z windy wysiadł nie kto inny jak sam Ares Rochester. O dziwo nie miał jak zwykle na sobie białej koszuli a czarną i to bez marynarki. Na jego prawym nadgarstku odznaczał się złoty zegarek. Musiałam przyznać że wyglądał dobrze. Za dobrze.

- McCay za pięć minut jesteś w moim gabinecie. - skinęłam głową a on przeszedł obok nas biorąc przelotnie śniadanie by chwilę później zniknąć za dwuskrzydłowymi ciemnymi drzwiami.

Nie tracąc czasu życzyłam blondynowi miłego dnia i przeszłam do swojego biura. Niewiele mogłam zrobić w tak krótkim czasie więc jak tylko zdjęłam swój płaszcz z szalem i przygotowałam sobie kawę oraz stanowisko do pracy, skierowałam się do dobrze mi już znanego gabinetu.

- Jestem. - powiadomiłam go wchodząc do środka. Siedział przy swoim biurku i patrzył w ekran swojego komputera. Pojedyncze kosmyki jego brązowych włosów osunęły mu się na czoło a jedną ręką pocierał gładką brodę.

- Siadaj. - głową wskazał mi miejsce przed nim co posłusznie uczyniłam. - Twój dzisiejszy dzień będzie wyglądał inaczej. Muszę udać się na spotkanie odnośnie nowych projektów. Będą tam sami najlepsi architekci w tym ja, więc chciałbym abyś mi tam towarzyszyła.

- Ale że teraz? - przełknęłam ślinę nie będąc przygotowana na taki obrót spraw.

- Tak. Wyjedziemy za dziesięć minut. - spojrzał niewzruszony na swój zegarek. - Możesz wziąć wszystkie swoje rzeczy, ponieważ już dzisiaj tu nie wrócisz.

- Rozumiem. A mam coś ze sobą zabrać. Jakiś notes, długopis, papiery... - wyliczałam nie wiedząc jak w takiej sytuacji się zachować.

- Weź mózg. - zamilkłam słysząc co powiedział. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech który nie należał do tych przyjemnych a pełnego kpiny.

Miałam ochotę powiedzieć mu co o nim myślę jednak musiałam się liczyć z tym, że jest moim szefem. W ostatniej chwili ugryzłam się w język i podążyłam wzrokiem za mężczyzną który podszedł do pobliskiego regału z teczkami.

- Idiota. - mruknęłam pod nosem na tyle by tego nie usłyszał.

- Kto dla ciebie jest idiotą panno McCay. - wzdrygnęłam słysząc koło ucha niski głos należący do Aresa. Od razu poczułam jak otacza mnie zapach wody kolońskiej i czarnej kawy który stał się jeszcze bardziej wyrazisty z powodu iż sama mu ją kupiłam przed momentem i musiał ją wypić.

Niespokojnie się poruszyłam gdy zobaczyłam na podłokietnikach fotela dłonie Aresa. Zabrał mi moją przestrzeń a jego ciepły oddech muskał moją skroń. Zaciskałam palce u rąk na ołówkowej spódniczce nie martwiąc się tym że później będzie pomięta. Czułam jakby ktoś zabrał mi zdolność mówienia a jego obecność wcale mi w tym nie pomagała.

Burning roseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz