Lucrecia
Po śmierci rodziców uważałam że już nigdy nie będę w pełni szczęśliwa. Choć byłam dzieckiem nie potrafiłam już w całości cieszyć się słonecznym dniem czy dobrą oceną w szkole. Byłam jak piękny rozkwitający słonecznik bez dostępu do słońca, który walczył o przetrwanie. Wszystko jednak magicznie zniknęło i mimo paskudnej pogody za oknem byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd. Tak jakby coś mnie wyciągnęło ze złej klątwy.
A może był to ktoś. Ktoś taki jak Ares Rochester.
Jako naiwna dziewiętnastolatka która miłość widziała jedynie u dziadków i rodziców nie wiedziałam zbyt wiele. Chociaż mogłam zaprzeczać, gdzieś w głębi duszy czekałam na mężczyznę który byłby niczym wyjęty z romantycznej książki i zawładną by całą mną. Będzie jak książę który uchroni mnie przed złem całego świata i potraktuje jak najwspanialszy skarb.
- Dziesięć dolarów i trzydzieści centów. - zamrugałam szybciej podając kobiecie należytą sumę. - Ktoś tu chodzi z głową w chmurach. - wynuciła przecierając blat że zbędnych okruszków.
- Skąd pani...
- Jestem jasnowidzem. - odparła po czym się głośno zaśmiała widząc moją minę. - A tak na prawdę dopiero za trzecim razem gdy powtórzyłam ile musisz zapłacić usłyszałaś mnie.
Wytrzeszczyłam oczy o mało nie krztusząc się śliną.
- Najmocniej przepraszam. Chyba się nie wyspałam. - westchnęłam chwytając do ręki kubek z czarną kawą.
- Być może.. - uśmiechnęła się do mnie sympatycznie choć nie brzmiała tak jakby mi w to uwierzyła.
Szybkim krokiem przemierzyłam ulice i wślizgnęłam się do firmy. Chociaż była dopiero za dziesięć ósma wszyscy chodzili jak w zegarku a na ich twarzach nie było widać zmęczenia.
Oparłam się o metalową ścianę w windzie i nacisnęłam odpowiednie piętro. Nim się obejrzałam drzwi się rozsunęły a ja zauważyłam dobrze znany mi korytarz do którego weszłam z wyśmienitym humorem.
- Dzień dobry. - postawiłam śniadanie na ladzie i zaczęłam przeglądać stos papierów leżący po lewej stronie.
- Ktoś tu chyba ma dobry dzień. Chociaż ty zawsze tryskasz energią. - skwitował blondyn patrząc na mnie znad komputera. - Uprzedzając twoje pytanie. Tak, to wszystko dla ciebie. I skoro już tutaj jesteś to możesz zanieść Aresowi śniadanie i tą teczkę. Będzie wiedział o co chodzi.
Zaskoczył mnie fakt że brunet był już w swoim gabinecie ale posłusznie udałam się w stronę gabinetu. Łokciem otworzyłam drzwi nie mając wolnych rąk i weszłam do środka. Mimo że był to codzienny widok za każdym razem robił na mnie ogromne wrażenie.
Ares siedział za biurkiem w idealnie dopasowanym garniturze i białej koszuli która miała odpięte pierwsze dwa guziki. Chcąc czy nie zwróciłam uwagę na jego pełne usta które były tymi pierwszymi które mnie pocałowały. Niekontrolowanie się uśmiechnęłam przypominając sobie tamtą sytuację która ponownie obudziła w moim brzuchu stado motyli.
- Dzień dobry. Przyniosłam śniadanie i teczkę z jakimiś dokumentami. Chris twierdził że będziesz wiedział o co chodzi. - wytłumaczyłam kładąc wszystko na jego biurku.
- Dzięki. Jak uporasz się z papierkową robotą to przyjdź do mnie. Mam dla ciebie specjalne zadanie.
Moja brew powędrowała do góry ze zdziwienia a na ustach pojawił się przebiegły uśmiech. Przytaknęłam skinięciem głowy i udałam się do swojego biura.
CZYTASZ
Burning rose
Teen FictionLucrecia McCay jest na pierwszym roku studiów architektonicznych w Sebring, jednak zmuszona jest do ich porzucenia z powodu choroby jej dziadka. Za namową swojej rodziny decyduje się jednak skorzystać z szansy jaką jest niespodziewana praca w najsły...