Rozdział 10.

2.1K 85 13
                                    

Na dobry początek tygodnia :)

Ares


Każdy miał swoje wewnętrzne zasady. Ja również. Często je naginamy mówiąc że jest to wyjątek który więcej się nie powtórzy. Według mnie tylko głupcy tak myślą a ja ostatnio się do nich chyba zaliczyłem. Wmawianie sobie że warto zaryzykować tym bardziej nie pomagało. Nie miałem czasu na eksperymenty. Musiałem dorosnąć znacznie szybciej niż moi koledzy, jednak to wszystko było po coś. A dokładniej by przejąć firmę ojca. I gdy byłem już tak blisko osiągnięcia tego celu coś zaczęło sprawiać że odstawiłem moje najważniejsze punkty na bok.

Być może nie było to coś a ktoś.

Bo na co ja tak szczerze liczyłem? Że wkurzająca mnie szatynka za mną magicznie zniknie? W prawdzie to i tak straciło znaczenie w momencie gdy mnie zawołała. Tylko tym razem rozumiałem swój błąd i nie mogłem go powtórzyć. McCay była osobą lekkomyślną co sprawiało że już na starcie miałem nad nią przewagę. I tak musiało zostać.

- Na prawdę nie musiałeś. Wystarczyłoby żebyś poczekał ze mną na taksówkę. - przewróciłem oczami i zamknąłem za nami drzwi.

To ostatni raz.

- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakie może za tym iść. Jesteśmy w centrum Filadelfii i tu nie ufa się nikomu. Nie chcę cię mieć później na sumieniu McCay. - westchnąłem odwieszając płaszcz na wieszak. - Jesteś głodna? - spytałem podwijając rękawy czarnej koszuli i odpinając kilka pierwszych jej guzików.

- Wystarczy woda. - powiadomiła mnie siadając przy wyspie kuchennej.

Kiwnąłem głową i podałem jej szklankę z wodą. Jedyne o czym teraz marzyłem to kąpiel dla moich stóp które nie dość że były zmarznięte to jeszcze obolałe od wielu kamieni na których stanąłem. Wyciągnąłem z jednej z szafek małą apteczkę i położyłem ją na blacie obok dziewczyny.

- Musisz to oczyścić. - wskazałem na jej stopy które chowała za nogą krzesła co mnie rozśmieszyło.

- To nic wielkiego... Nie zwracaj na mnie uwagi. Położę się na kanapie i wyjdę rano.

- Będziesz spać w sukience? - spytałem a ona niepewnie mi przytaknęła. - Choć. Dam ci coś do przebrania skoro i tak już tu śpisz. - ruszyłem w stronę korytarza prowadzącego do mojego pokoju.

Nie musiałem się obracać za siebie żeby wiedzieć że szatynka jest za mną. Wziąłem pierwszy lepszy swój podkoszulek i podałem jej go za co cicho mi podziękowała.

- Chcesz się wykąpać?

- Jeśli to nie problem. - odchrząknęła.

- Gdyby był to bym ci tego nie proponował.

Jak tylko podałem jej ręcznik i zapoznałem ją z tym jak używa się wanny sam poszedłem do swojej prywatnej łazienki połączonej z sypialnią. Nienawidziłem tych spotkań i za każdym razem męczyły mnie one bardziej niż dwanaście godzin zwykłej pracy przy biurku.

Sam też nie wiedziałem czemu zdecydowałem się zaprosić Lucrecię a nie Allison jako osobę towarzyszącą. Co prawda większość ludzi których znam byli nią mile zaskoczeni podobnie jak ja. Nie wątpiłem w to że zaprezentuje się z jak najlepszej strony nie tylko z wyglądu choć to on sprawił na mnie największe wrażenie.

Jak tylko się umyłem w salonie spotkałem Lucrecię która chyba starała się siebie przekonać do wody utlenionej która stała tuż przed nią. Miała na sobie mój czarny podkoszulek który był na nią o wiele za duży i rozpuszczone włosy opadające na jej drobne ramiona.

Burning roseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz