Rozdział 11.

2.1K 84 5
                                    

 Lucrecia


Po incydencie z udziałem ojca Aresa miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Gdyby mnie ostrzegł że pan Connor wraca to w życiu bym tak nie wpadła do tego biura. Niestety to się już nie odstanie i chciałam jak najszybciej puścić to w niepamięć. Ubrania które dał mi Ares były lekko duże, lecz bardzo mi się podobały. W końcu byłam w pracy w czymś innym niż ta sama spódnica i biała koszula.

- Lucy twoja kawa! - zawołał Chris stawiając na ladzie kubek z kawą. - Już trochę przestygła, ale to nic. - dodał a ja upiłam łyk napoju.

- Dzięki. Mogłeś mnie ostrzec że ojciec Aresa jest. - syknęłam rozglądając się czy nie ma nikogo w pobliżu.

- Chciałem, ale wypadłaś z biura jak strzała a akurat jadłem cukierka. - przewrócił oczami. - Wybacz na moment. - przeprosił odbierając telefon i wyszedł na zaplecze.

Ja w tym czasie przejrzałam papiery leżące po prawej stronie blatu, zastanawiając się czy któreś z nich są dla mnie. Na szczęście wszystkie były do podpisu i sprawdzenia przez mojego szefa co bardzo mnie ucieszyło i wierzyłam w to, że może wrócę dziś o normalnej godzinie do domu. Chwyciłam kubek kawy i biorąc ze sobą teczkę z dokumentem który doczytywałam skierowałam się w stronę swojego biura.

W pewnym momencie poczułam jak na kogoś wpadam i tracę równowagę przez co wylałam całą zawartość kubka na jakąś osobę. Wzdrygnęłam słysząc pisk kobiety i szybko się od niej odsunęłam odstawiając dokument z kubkiem na ladę.

- Najmocniej przepraszam... - zaczęłam podbiegając do czarnowłosej kobiety z chusteczkami.

Miała plamę na białej koszuli która przechodziła na jej czarną spódnicę. Przeniosła swoje przeciwsłoneczne okulary na czubek głowy i zniesmaczona zdjęła płaszcz. W tej samej chwili z gabinetu wybiegł Ares który nie był zaskoczony zaistniałą sytuacją jednak wciąż obawiałam się jego reakcji. Spuściłam wzrok na swoje obcasy i czekałam na to co powie.

- Miło cię... - zaczął Ares ale kobieta mu przerwała.

- Ta idiotka wylała na mnie kawę! - oburzyła się wskazując na mnie.  - Wiesz ile to kosztowało?! To się już nie spierze!

- Ja zapłacę za wszystko, obiecuję. - zapewniłam ją na co prychnęła.

- Grace chodź do gabinetu. Tata przyjechał, przywitasz się z nim. - podniosłam głowę rozumiejąc że mam do czynienia z jego siostrą.

Faktycznie wyglądali podobnie jednak nie spodziewałam się że są rodzeństwem. Dziewczyna miała ciemno brązowe włosy do ramion i mocny ale i zarazem stonowany makijaż. Chociaż Ares namawiał ją do pominięcia mnie, czułam na sobie jej palący wzrok.

- Chwila. Czy ty masz na sobie moje ciuchy? - spytała a ja spojrzałam przerażona na Aresa. On sam chyba nie był zadowolony z obrotu sytuacji i zacisnął mocniej szczękę. - Jak śmiesz. - oburzyła się.

- Ja jej je pożyczyłem. To długa historia, a poza tym i tak w nich nie chodziłaś. - obronił mnie Ares jednak na marne.

- Słuchaj mnie niezdaro. - podeszła do mnie bliżej wyrywając się z uścisku bruneta. Czułam się nagle przy niej taka mała. - Na jutro chcę pieniądze za swoją koszulę. Podobnie jest z tym co masz na sobie. Skoro nie umiesz uszanować że coś nie należy do ciebie będziesz za to płacić. - kiwnęłam niemrawo głową. - Daj mi kartkę i długopis. Zrobię ci listę zakupów. - prychnęła.

Po chwili siedziałam już w swoim gabinecie i musiałam uspokoić nerwy zanim otworzę wspomniany rachunek. Domyślałam się taka osoba jak Grace Rochester nie chodzi w byle czym i zapewne były to drogie markowe ciuchy. Sama koszula którą miałam na sobie była z nieziemskiego materiału i już obawiałam się jej ceny. Zerknęłam w dół a kartkę i o mało się nie rozpłakałam. Łączna suma trzech rzeczy wynosiła tysiąc dolarów. Sama koszula którą ubrudziłam to było trzysta dolarów.

Burning roseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz