Ares
Moment w którym stajemy się świadkami czyjegoś upadku był bardziej dotkliwy niż mogłoby się komuś wydawać. Ta bezbronność i niemoc pojawiająca się, ponieważ jedyne co możemy zaoferować to nasze wsparcie. Mogłoby się wydawać że jest to coś wielkiego jednak w większości przypadków było to tylko wsparcie.
Chciałem zrobić coś więcej. Zabrać ten ból i rozdarcie na siebie. Przejść tą katorgę w najgorszych okolicznościach i najgorszy sposób, aby ona mogła być szczęśliwa. Bo zasługiwała na to tak jak mało kto. Życie tyrało ją od samego początku i choć sam nie miałem lekko, zdawałem sobie sprawę z tego że jestem w stanie unieść o wiele więcej niż ona.
Z niepokojem wpatrywałem się w szatynkę, która niedawno zasnęła z wyczerpania. Przez dobrą godzinę razem z Christianem staraliśmy się ją uspokoić na różne sposoby widząc że momentami zaczyna się dusić i popadać w panikę. Dopiero po moich prośbach dotyczących tego by się położyła przyniosły sukces i niemal od razu zamknęła powieki. Nie odstawałem jej od tego czasu ani na krok, chcąc jej pomóc gdy tylko nastanie taka potrzeba.
- Nadal śpi? - zerknąłem w stronę drzwi przez, które niemal bezszelestnie przeszedł Chris.
- Tak. - westchnąłem wstając ze swojego dotychczasowego miejsca by odebrać od mężczyzny butelkę z wodą i szklankę. - Nie sądziłem że będzie to aż tak trudne.
- Postaram się wykonać w miarę możliwości jej pracę tak żeby nie obarczać jej dodatkowymi problemami, chyba rozumiesz. - spojrzał na mnie a ja skinąłem głową.
- Wszystkim się zajmę, natomiast dzisiaj odwołaj wszystkie planowane spotkania. Poczekam aż się obudzi i spróbuję nawiązać z nią rozmowę odnośnie tego co dalej.
- Jak coś ja i Tony służymy pomocą, nie bierz wszystkiego na siebie bo sprawa nie należy do łatwych. - odparł i po chwili zniknął za masywnymi drewnianymi drzwiami.
Wiedziałem na co się piszę jednak uważałem że tylko ja jestem ją zrozumieć tak jakby ona sobie tego życzyła. Nagle rozmowy które odbyłem z jej dziadkiem stały się pomocne, ponieważ on znał Lucy najlepiej i wiedział jak ją wesprzeć.
Patrząc na sunące się krople po wielkich oknach usłyszałem urwany oddech, który świadczył tylko o jednym. Przeniosłem wzrok na Lucrecię która wpatrywała się z załzawionymi oczami w podłogę uświadamiając sobie co się wydarzyło i że w żadnym przypadku nie był to sen.
Nie odzywając się słowem podszedłem z szklanką wody i tabletką na uspokojenie, którą bez sprzeciwu wzięła i podnosząc się do siadu popiła wodą. Jej oczy były podkrążone i wyjęte z życia a włosy rozczochrane, lecz mimo to wciąż była dla mnie najpiękniejsza na świecie.
- Słońce... - zacząłem niepewnie zakładając jej za ucho kosmyk włosów. - Może..
- Chcę jechać do swojego mieszkania. - wychrypiała nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.
Starałem się nie dać po sobie poznać jak bardzo ten pomysł mi się nie podoba. Nie chciałem by szatynka została sama i to w dodatku w mieszkaniu swojej pseudo przyjaciółki. Wiedziałem jaki Monica ma stosunek do Lu i martwiłem się że jak zobaczy jej krytyczny stan to, to wykorzysta.
- A co powiesz na noc u mnie? - zaproponowałem.
- Chcę zostać sama. - trzymała się uparcie przy swoim a jej głos zaczynał brzmieć bardziej stanowczo.
- Rozumiem, ale wolałbym i tak mieć cię na oku oraz ty mogłabyś mieć pomoc w razie potrzeby. - wyjaśniłem.
- Ale nie potrzebuję jej! Nie potrzebuję nikogo! - uniosła się gwałtownie przez co lekko się zatoczyła jednak zdołałem ją złapać. - Chcę tylko być u siebie. - dodała płaczliwym tonem a ja wiedziałem że dziś będzie bardzo ciężko się z nią dogadać.
CZYTASZ
Burning rose
Teen FictionLucrecia McCay jest na pierwszym roku studiów architektonicznych w Sebring, jednak zmuszona jest do ich porzucenia z powodu choroby jej dziadka. Za namową swojej rodziny decyduje się jednak skorzystać z szansy jaką jest niespodziewana praca w najsły...