Rozdział 29 2/2.

1.2K 41 4
                                    

Na końcu ważna notatka i pytanie!!!

Lucrecia

Starając się odciągnąć myśli od spraw które w ostatnim czasie pochłonęły całą mnie, wybrałam się na spacer do pobliskiego miasteczka w którym kiedyś spędzałam całe dnie. Niewielka kawiarenka, która we wiosnę i lato przyozdobiona była tonami kwiatów, wydawała się być wyjątkowo ponura. Okoliczne sklepiki jak i niewielki budynki z wieloma usługami pozbawione były ludzi oraz muzyki wytwarzanej na uroczej scenie.

To przeważnie tutaj dzieciaki z pobliskiej szkoły dzieliły się swoimi talentami i przełamywały lęki przed publicznymi występami. Sama miałam przyjemność grać na pianinie co wtedy uważałam za szczyt swoich możliwości. Okazał się on jednak być o wiele większy niż myślałam.

Wydeptane ścieżki, które nie widziały nigdy betonu miały w sobie pewnego rodzaju urok. To nimi podążało wiele pokoleń, miłości, złamanych serc i ludzi zagubionych. To tutaj tętniło życie, które wydawało mi się spokojniejsze od tego miastowego gdzie każdy pędził za nie wiadomo czym, zapominając o sobie i tym co najważniejsze.

Moje rozmyślenia przerwał nagły huk dobiegający zza jednego ze stoisk. Z przyśpieszonym biciem serca skierowałam się w tamtą stronę, obawiając się że komuś mogła stać się krzywda. Schowałam telefon do kieszeni by móc mieć dwie wolne dłonie i gdy tylko minęłam stoisko odetchnęłam z ulgą.

- Dzień dobry Lucrecio! - zaśmiał się starszy mężczyzna, podnoszący przewrócone puszki farby. - Jak ja dawno cię nie widziałem.

- Dzień dobry panie Miller. - uśmiechnęłam się w stronę starszego mężczyzny i podeszłam bliżej by pomóc mu w zbieraniu rozsypanych puszek.

Pan Miller był osobą, która odkąd pamiętam angażowała się w życie naszego małego miasteczka. Rozwieszał lampki na różnego rodzaju wydarzenia oraz był pewnego rodzaju złotą rączką, ponieważ nie było dla niego zadań niemożliwych.

- Dobrze cię widzieć uśmiechniętą. - odpał gdy uprzątnęliśmy cały bałagan. - George na pewno by tego chciał.

Starałam grać silną i nie uronić łzy przy wspomnieniu o moim dziadku. Było to dla mnie na tyle ciężkie że sama myśl o nim doprowadzała mnie do rozpaczy. Mężczyzna chyba to zauważył, ponieważ sprawnie zmienił temat dotyczący tego co tak właściwie robi.

- Festyn? - powtórzyłam po nim chcąc się upewnić czy aby na pewno dobrze usłyszałam.

- Trochę mniejszy niż zazwyczaj ale wciąż to festyn. - wyjaśnił pan Miller. - Zbierają pieniądze na odbudowę ratusza a takie wydarzenia zawsze przyciąga ludzi. Sama wiesz jak to wygląda z resztą. - westchnął wyciągając z pudła zaplątane lampki.

- Uwielbiałam te światełka. - powiedziałam skupiając się na wykonywanej pracy przez faceta. - Dzięki niem wieczory miały w sobie niepowtarzalną magię.

Mężczyzna cicho się zaśmiał i kręcąc głową sprawnie rozwieszał lampki. Miał już w tym wprawę dlatego nie byłam zaskoczona tempem, które sobie narzucił. Tego typu wydarzenia były powielane i zawsze w tym chwilach pojawiały się nad nami świecące żaróweczki.

- W takim razie przyjdź wieczorem. Choćby dla tych światełek. - puścił mi oczko a kącik moich ust powędrował do góry.

- Zastanowię się nad tym. Do widzenia.

- Do zobaczenia. - poprawił mnie a ja udałam się w dalszą część swojego spaceru.

Jego koncepcja jednak się zmieniła gdy dostrzegłam furtkę prowadzącą do miejsca w którym czas się zatrzymał. Przysięgłam sobie w dniu pogrzebu mojego dziadka że pojawię się tutaj w bardzo kryzysowych momentach, lecz jakaś część mnie chciała znów tu wejść.

Burning roseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz