Lucrecia
Nie sądziłam że ten dzień nadejdzie. Dzień w którym będę musiała ostatecznie pożegnać swojego dziadka.
Myśl że już nigdy nie zasiądzie na swoim fotelu i nie zrobi mi malinowej herbaty sprawiała że nie byłam w stanie przestać płakać. Czułam się wycieńczona pod każdym względem i to nie tylko psychicznym ale i fizycznym.
Nagle tak proste rzeczy jak zrobienie sobie obiadu stało się dla mnie czymś niemożliwym podobnie jak zadbanie o siebie. Dziadek był częścią mnie i bezpowrotnie ją straciłam a nie byłam na to gotowa. I czułam że nigdy bym nie była.
Obserwowałam pustym wzrokiem ogród przed sobą tak jak to zawsze miałam w zwyczaju robić właśnie z nim. Tylko teraz wszystko wyglądało inaczej. Krzesło obok piorunowało mnie brakiem jego obecności i twj zwykłej gadki o tym co trzeba wyciąć z pobliskiego lasu. Byłam sama.
Wzdrygnęłam się czując na ramionach dotyk dużych ciepłych dłoni jednak szybko zrozumiałam do kogo one należą.
- Zachorujesz. - usłyszałam jego zachrypnięty głos, lecz nie miałam sił by mu odpowiedzieć. - Dobrze się czujesz?
Westchnęłam patrząc jak przede mną kucnął by zapewne lepiej mnie widzieć natomiast ja nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Czułam się okropnie pod każdym względem, ale nie chciałam go tym martwić. Wspierał mnie od samego początku. Zapewnił mi dach nad głową gdy Monica beż wytłumaczenia wyrzuciła mnie z mieszkania za które płaciłam. Nie miałam pojęcia dlaczego Ares przy mnie trwa nawet jak go obrażałam bez podstawy, ale był.
To w jego ramię każdej nocy się wypłakiwałam i wtulałam. Był moim największym wsparciem i chociaż tego nie pokazywałam to byłam mu ogromnie wdzięczna.
- Nie chcę tam iść Ares. - powiedziałam ledwo widząc go przez zbierające się w moich oczach łzy.
- Jeśli nie czujesz się na siłach możemy zostać. Myślę że twój dziadek nie miał by ci tego za złe. - mówił spokojnym głosem przecierając moje policzki.
- Ale ja muszę. - powiedziałam zaprzeczając samej sobie.
- Słońce. Wiem że się boisz tego co zobaczysz, ponieważ go kochałaś, natomiast ja tam z tobą będę. Nie odstąpię cię na krok więc jeśli będziesz potrzebowała wyjść to wystarczy że mi powiesz.
Widziałam w jego oczach to zapewnienie, któremu ufałam bezgranicznie dlatego wystarczyło moje lekkie skinięcie głową by pomógł mi wstać i z ogromną delikatnością zaprowadził mnie do domu.
- Jesteś Lucy. - podniosłam wzrok na babcie i od razu mogłam stwierdzić że nie do twarzy jej w czarnym. - Musimy już jechać jeśli nie chcemy się spóźnić. - powiedziała nieco ciszej a moje gardło nieprzyjemnie się ścisnęło.
- Zadbam o ciebie. - szepnął Ares, owiewając moje ucho ciepłym oddechem i pocierając dół moich pleców.
Reszta wydarzeń działa się jakby przez mgłę. Nie pamiętałam wiele z tego po tym jak wróciłam do domu. Dziwny stan panował moje ciało zaraz po tym gdy ujrzałam ciemno brązową trumnę. Dokładnie tak jakby ktoś mnie wyłączył.
To wszystko dotarło do mnie dopiero w momencie gdy otworzyłam oczy pod wpływem nagłego ruchu. Sprawcą tego okazał się być Ares, który niósł mnie po schodach zapewne do mojego pokoju.
Wciąż miałam na sobie buty oraz płaszcz więc świadczyło to o tym że zasnęłam w samochodzie podczas drogi powrotnej. Czułam się jednak na tyle wyprana z sił że nie sprzeciwiałam sir temu i wtuliłam się w jego klatkę piersiową chcąc uciec od wszystkich problemów, które na mnie spadły.
CZYTASZ
Burning rose
Ficção AdolescenteLucrecia McCay jest na pierwszym roku studiów architektonicznych w Sebring, jednak zmuszona jest do ich porzucenia z powodu choroby jej dziadka. Za namową swojej rodziny decyduje się jednak skorzystać z szansy jaką jest niespodziewana praca w najsły...