Rozdział 23.

1.5K 58 6
                                    

Lucrecia

Od samego rana biegałam po mieszkaniu jak szalona z powodu niezdecydowania ale i brak czasu.

Dziś miało nastąpić ostatnie spotkanie w dosyć nietypowej atmosferze dotyczące amfiteatru i miałam towarzyszyć Aresowi podczas niego. Była to dokładniej uroczystość odbywającą się w jednym z bardziej efektownych lokali dla wszystkich sponsorów oraz architektów, którzy przyczynili się do jego powstania.

- Gdzie ty taką sukienkę dorwałaś? - zerknęłam kątem oka na Monicę, która siedziała na krześle barowym i mi się przyglądała.

Oglądnęłam się w lustrze wygładzając czarny materiał długiej sukni. Mimo że nie miała pokaźnego dekoltu miała piękny lekko rozkloszowany dół z wycięciem na lewą nogę i wiązanymi plecami. Była cudowna.

- Babcia mi ją kiedyś uszyła. - wyjaśniłam zakładając szpilki.

Moi dziadkowie próbowali zapewnić mi wszystko bym nie odstawała od rówieśników co często było wręcz niemożliwe. Dlatego też na swoją studniówkę z braku budżetu razem z babcią uszyłam tą oto kreację.

- Twoja babcia powinna zostać projektantką ubrań. - skwitowała jedząc przy okazji orzechy. - Nawet nie wiesz jak bym poszła z tobą na to przyjęcie. - jęknęła a ja cicho się zaśmiałam.

- Też masz pełno takich bali. Jesteś na tyle obyta z tym więc co ci robi jedno przyjęcie w tą czy tamtą. - wzruszyłam ramieniem.

- Dlatego ja powinnam tam iść nie ty. - mruknęła pod nosem a ja poczułam dziwne ukucie w środku.

Dziewczyna wcale nie wyglądała na taką, która żartuje więc postanowiłam puścić to mimo uszu, wmawiając sobie że to ja źle coś usłyszałam.

Narzuciłam na ramiona swój płaszcz i biorąc do ręki czarną kopertówkę, spojrzałam na ekran telefonu upewniając się która jest godzina.

- Do zobaczenia. - rzuciłam wychodząc z mieszkania i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Z pełnym skupieniem schodziłam po schodach by przypadkowo nie nadepnąć na sukienkę i jak tylko udało mi się pokonać wszystkie stopnie odetchnęłam z ulgą. Przez mrok panujący na zewnątrz nie mogłam dostrzec sylwetki mężczyzny poza samochodem, który miał zaświecone światła.

Nie trwało to jednak długo bo gdy tylko wyszłam z klatki schodowej i światło dochodzące z niej zgasło, na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

Ares jak zawsze prezentował się wręcz idealnie. Czarny garnitur, który miał na sobie nie odstawał w żadnym miejscu a srebrny zegarek odznaczał się na jego ręce. Podeszłam bliżej uważając na nierówności znajdujące się na chodniku. 

Stojąc przed sobą dostrzegłam w jego oczach mimo panującego mroku małe ogniki, które sprawiały że moje serce zaczynało bić o wiele szybciej. Starałam się ciągnąć tą ciszę, która między nami była widząc jak brunet skanuje każdy minimetr mojego ciała, jednak było to zbyt ciężkie.

- Cześć. - odchrząknęłam zakładając nerwowo pasma rozpuszczonych włosów za uszy, natomiast szybko się za to skarciłam wyciągając je by nie wyglądać dziwnie.

Mimo że mając je za uszami było mi o wiele wygodniej nie czułam się tak komfortowo będąc przy większej ilości osób lub przy samym Aresie przy, którym chciałam wyglądać pięknie.

- Tak jest równie pięknie. - odezwał się poprawiając moje włosy do stanu, które sama pod wpływem nerwów tak ułożyłam. - Cała jesteś piękna.

Delikatny rumieniec pojawił się na mojej twarzy a stado motyli w moim brzuchu dało o sobie znać. Choć od Aresa dostałam wiele komplementów tak za każdym razem byłam przez nie tak samo szczęśliwa jak nie bardziej.

Burning roseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz