Lucrecia
Od samego rana biegałam po mieszkaniu jak szalona z powodu niezdecydowania ale i brak czasu.
Dziś miało nastąpić ostatnie spotkanie w dosyć nietypowej atmosferze dotyczące amfiteatru i miałam towarzyszyć Aresowi podczas niego. Była to dokładniej uroczystość odbywającą się w jednym z bardziej efektownych lokali dla wszystkich sponsorów oraz architektów, którzy przyczynili się do jego powstania.
- Gdzie ty taką sukienkę dorwałaś? - zerknęłam kątem oka na Monicę, która siedziała na krześle barowym i mi się przyglądała.
Oglądnęłam się w lustrze wygładzając czarny materiał długiej sukni. Mimo że nie miała pokaźnego dekoltu miała piękny lekko rozkloszowany dół z wycięciem na lewą nogę i wiązanymi plecami. Była cudowna.
- Babcia mi ją kiedyś uszyła. - wyjaśniłam zakładając szpilki.
Moi dziadkowie próbowali zapewnić mi wszystko bym nie odstawała od rówieśników co często było wręcz niemożliwe. Dlatego też na swoją studniówkę z braku budżetu razem z babcią uszyłam tą oto kreację.
- Twoja babcia powinna zostać projektantką ubrań. - skwitowała jedząc przy okazji orzechy. - Nawet nie wiesz jak bym poszła z tobą na to przyjęcie. - jęknęła a ja cicho się zaśmiałam.
- Też masz pełno takich bali. Jesteś na tyle obyta z tym więc co ci robi jedno przyjęcie w tą czy tamtą. - wzruszyłam ramieniem.
- Dlatego ja powinnam tam iść nie ty. - mruknęła pod nosem a ja poczułam dziwne ukucie w środku.
Dziewczyna wcale nie wyglądała na taką, która żartuje więc postanowiłam puścić to mimo uszu, wmawiając sobie że to ja źle coś usłyszałam.
Narzuciłam na ramiona swój płaszcz i biorąc do ręki czarną kopertówkę, spojrzałam na ekran telefonu upewniając się która jest godzina.
- Do zobaczenia. - rzuciłam wychodząc z mieszkania i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Z pełnym skupieniem schodziłam po schodach by przypadkowo nie nadepnąć na sukienkę i jak tylko udało mi się pokonać wszystkie stopnie odetchnęłam z ulgą. Przez mrok panujący na zewnątrz nie mogłam dostrzec sylwetki mężczyzny poza samochodem, który miał zaświecone światła.
Nie trwało to jednak długo bo gdy tylko wyszłam z klatki schodowej i światło dochodzące z niej zgasło, na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Ares jak zawsze prezentował się wręcz idealnie. Czarny garnitur, który miał na sobie nie odstawał w żadnym miejscu a srebrny zegarek odznaczał się na jego ręce. Podeszłam bliżej uważając na nierówności znajdujące się na chodniku.
Stojąc przed sobą dostrzegłam w jego oczach mimo panującego mroku małe ogniki, które sprawiały że moje serce zaczynało bić o wiele szybciej. Starałam się ciągnąć tą ciszę, która między nami była widząc jak brunet skanuje każdy minimetr mojego ciała, jednak było to zbyt ciężkie.
- Cześć. - odchrząknęłam zakładając nerwowo pasma rozpuszczonych włosów za uszy, natomiast szybko się za to skarciłam wyciągając je by nie wyglądać dziwnie.
Mimo że mając je za uszami było mi o wiele wygodniej nie czułam się tak komfortowo będąc przy większej ilości osób lub przy samym Aresie przy, którym chciałam wyglądać pięknie.
- Tak jest równie pięknie. - odezwał się poprawiając moje włosy do stanu, które sama pod wpływem nerwów tak ułożyłam. - Cała jesteś piękna.
Delikatny rumieniec pojawił się na mojej twarzy a stado motyli w moim brzuchu dało o sobie znać. Choć od Aresa dostałam wiele komplementów tak za każdym razem byłam przez nie tak samo szczęśliwa jak nie bardziej.
CZYTASZ
Burning rose
Teen FictionLucrecia McCay jest na pierwszym roku studiów architektonicznych w Sebring, jednak zmuszona jest do ich porzucenia z powodu choroby jej dziadka. Za namową swojej rodziny decyduje się jednak skorzystać z szansy jaką jest niespodziewana praca w najsły...