Lucrecia
Stres towarzyszący mi przez całą drogę do Sebring był nie do opisania. Co prawda wymieszany był z ekscytacją, ponieważ zaledwie już kilka minut dzieliło mnie od ich zobaczenia, jednak w tym wszystkim czułam się odpowiedzialna w jakimś stopniu za Aresa. Chciałam by czuł się dobrze i swobodnie, choć wiedziałam że może być to ciężkie. To dla mnie przebukował lot bym mogła spędzić święta ze swoją jedyną rodziną a wcale nie musiał tego robić.
Mimo że śnieg nie był tu spotykany, to mijane domki przyozdobione były w świąteczne lampki oraz inne dekoracje nadające świątecznego klimatu. Zerknęłam kątem oka na Aresa, który w ciszy prowadził samochód, którą musiałam przełamać świątecznymi piosenkami lecącymi w radiu.
- Czyli to tutaj dorastała największa gaduła na świecie. - mruknął po chwili a ja zauważyłam przed sobą swój dom.
Moja twarz się rozpromieniła, widząc biały mały budynek w którym się wychowywałam. Zadbany ogród jedynie utwierdził mnie w tym że moi dziadkowie wciąż mają siły by o niego dbać a w szczególności babcia.
Wyskoczyłam z samochodu, dostrzegając jak w drzwiach staje kobieta o siwych włosach, opatulająca się szarym kardiganem. Nim się obejrzałam byłam w jej ramionach, napawając się przyjemnymi kwiatowymi perfumami. Była moją przystanią, gdy życie mnie przytłaczało i nareszcie mogłam do niej wrócić.
- Jak dobrze że jesteś w domu. - westchnęła odganiając łzy wzruszenia.
- Spoważniałaś. - śmiech dochodzący zza pleców babci sprawił że wypuściłam z ust drżące powietrze, napotykając oczy dziadka.
Nie dostrzegłam w nim wiele zmian co jak najbardziej mnie cieszyło, ponieważ nie chciałam by choroba go zmieniała. Wciąż był facetem, który był w moim widzeniu ogromnym autorytetem. Dopiero gdy udało mi się od niego oderwać spojrzałam na Aresa, który zdążył za ten czas wyciągnąć walizki.
Odebrałam od niego swoją i ciągnąc go za rękaw bluzy podeszłam z nim ponownie do mich dziadków by go przedstawić mimo że wiedzieli o jego przyjeździe.
- Bardzo mi miło poznać państwa osobiście. - wyprzedził mnie mężczyzna podając dłoń mojej babci i dziadkowi. - Ares Rochester.
- Oh daruj sobie te formalności. - zaśmiałam się gdy babcia wzięła go w objęcia co totalnie wybiło go z tropu. - Jestem Helen i tak też do mnie mów. Absolutnie pani. - oznajmiła posyłając mu uważne spojrzenie.
Dziadek nie był już tak miły jednak w moim odczuciu było to normalne z powodu iż był on facetem mogącym być moim potencjalnym partnerem.
Wchodząc do domu wszystkie wspomnienia do mnie wróciły. Mój ostatni dzień czy też wszystkie radosne chwile które w nim spędziłam. Nareszcie czułam że mogę w pełni odpocząć.
- Jesteście z pewnością zmęczeni i głodni więc Lucy, pokażesz Aresowi gościnny pokój a ja za ten czas przygotuję wam obiad.
- Nie ma sprawy. Musimy wejść na górę. - wskazałam na schody łapiąc walizkę.
- Daj. - złapał mój bagaż. - Nie patrz tak na mnie. Skoro mam się czuć jak u siebie to nie traktuj mnie nad wyraz gościnnie i prowadź. - uśmiechnął się.
Rozglądałam się po niewielkim korytarzu, który nie zmienił się ani trochę od mojego wyjazdu. Ciągle w tych samych miejscach wisiały ramki ze zdjęciami oraz na parapecie stała doniczka z kwiatami.
- Zapraszam. - przepuściłam go w drzwiach do pokoju będącego jego sypialnią.
Na moje nieszczęście znajdował się on po drugiej stronie przedpokoju co może w przyszłości utrudniać mi odwiedzanie Rochestera. Obawiałam się również jego reakcji. Nie było to pomieszczenie choć trochę podobne do tych w których on żyje a chciałam by czuł się tutaj bardzo dobrze.
CZYTASZ
Burning rose
Teen FictionLucrecia McCay jest na pierwszym roku studiów architektonicznych w Sebring, jednak zmuszona jest do ich porzucenia z powodu choroby jej dziadka. Za namową swojej rodziny decyduje się jednak skorzystać z szansy jaką jest niespodziewana praca w najsły...