Lucrecia
Starałam się domyślić jak może wyglądać Ares, jednak stres odebrał mi jakąkolwiek zdolność myślenia. Nie mogłam go też dostrzec przez szybę która odbijała światło dochodzące z klatki schodowej dlatego dopiero gdy uderzyło we mnie mroźne wieczorne powietrze zauważyłam postać opierającą się o czarnego McLarena. Niekontrolowany uśmiech wpłynął mi na usta widząc go ubranego w czarną koszulę, garnitur i płaszcz. Obawiałam się jedynie czy moja kreacja wpasuje się w jego kryteria i ją zaakceptuje.
- Hej. - zagadnęłam stając przed nim. Dzieliło nas kilkanaście kroków przez co brunet mógł dokładniej mi się przyjrzeć. - Może być? - spytałam unosząc ręce.
Wyglądał na zamyślonego albo i nawet odciętego od świata. Przygryzłam wnętrze policzka i walcząc z nocą która utrudniała mi dostrzeżenie jego dokładnych emocji, starałam się zobaczyć w jego oczach cokolwiek.
- Ares?
- Tak? Znaczy tak. Wyglądasz... dobrze. - otrząsnął się i otworzył mi drzwi. - Jedźmy już. - skinęłam głową i wyjechaliśmy na główną ulicę.
Całą drogę myślałam o jego dziwnym zachowaniu które być może było spowodowane stresem przed spotkaniem jakie nas czeka. I chociaż dla niego z pewnością nie było nic nowego tak dla mnie była to inna rzeczywistość.
Zatrzymaliśmy się pod dużym wieżowcem który mimo tego że był niedzielny wieczór tętnił życiem. Podziękowałam cicho Aresowi gdy otworzył mi drzwi i razem z nim skierowałam się do środka. Jak tylko znaleźliśmy się na odpowiednim piętrze nie mogłam wyjść z podziwu ilu ludzi tutaj było.
Każdy z mężczyzn ubrany był w eleganckie i zapewne drogie koszule oraz garnitury. Kobiety wyglądały jeszcze lepiej. Domyślałam się że większość nich jest tutaj jako osoba towarzysząca podobnie jak ja. Przeważnie stały u boku swoich partnerów i trzymając w dłoni kieliszek szampana głośno się z czegoś śmiały. Cały wystrój pomieszczenia był w złocie i czerni co nadawało temu miejscu pewnego luksusu.
- Mogę? - wzdrygnęłam słysząc przy uchu zachrypnięty głos Aresa. - Płaszcz. - dodał widząc na twarzy moje niezrozumienie.
Skinęłam i pozwoliłam mu by zdjął z moich ramion brązowe okrycie. Przyjęłam od kelnera jeden kieliszek z musującym napojem i zrobiłam kilka kroków w przód, robiąc tym samym miejsce kolejnym przychodzącym osobą.
- Co to za spotkanie tak w ogóle? - spytałam bruneta który zaczął rozglądać się po sali.
- Można powiedzieć że ci wszyscy ludzie świętują zatwierdzenie projektu budowy wielkiego amfiteatru. Większość przyczyniła się do konstrukcji i pomysłu dlatego postanowiono w ten sposób im podziękować. - wyjaśnił patrząc na mnie swoimi intensywnymi brązowymi tęczówkami a na jego ustach pojawił się lekki, mało widoczny uśmiech.
- Ty też nad tym pracowałeś? - zadałam kolejne pytanie nie mogąc powstrzymać ciekawości.
- Oczywiście że tak. W końcu to my jesteśmy założycielami i pod naszym adresem się ten projekt podpisuje. - wytrzeszczyłam oczy nie wierząc w to co słyszę.
Co prawda Rochesterowie mieli mnóstwo budowli które były stworzone właśnie przez nich, jednak nie zdawałam sobie chyba sprawy z tego jak bardzo są szanowanymi architektami.
- Czyli jesteś tu najważniejszym gościem. - skwitowałam co chyba go rozbawiło.
- Być może. - wzruszył ramionami jakby go to wcale nie interesowało.
CZYTASZ
Burning rose
Teen FictionLucrecia McCay jest na pierwszym roku studiów architektonicznych w Sebring, jednak zmuszona jest do ich porzucenia z powodu choroby jej dziadka. Za namową swojej rodziny decyduje się jednak skorzystać z szansy jaką jest niespodziewana praca w najsły...