Lucrecia
- Czyli chciałaś się ze mną spotkać żeby się pożegnać? - przewróciłam oczami na wnioski jakie wyciągnął Tony z mojej długiej słownej rozprawki jaką dla niego specjalnie przygotowałam.
- Nie na stałe. Ja tutaj wrócę. Muszę tutaj wrócić. - odparłam spoglądając na okno za którym było widać ulicę pokrytą białym puchem.
- Jakoś mnie to nie przekonuje. - oparł się o krzesło i patrzył na mnie ciepłym wzrokiem. - Mamy grudzień Lu...
Poczułam jak moje ciało sztywnieje a oddech zamiera. Nie nawidziłam gdy ktoś używał tego zdrobnienia o czym doskonale wiedziała już Monica, moi dziadkowie jak i Chris choć tylko on nie wiedział dlaczego go nie lubię. Jednak odpowiedź wydawała się banalna. Nazywała mnie tak mama i tata z tą różnicą że ich już dawno nie było a wspomnienia jakie to zdrobnienie po sobie pozostawiło było dla mnie zbyt uciążliwe. Więc jak tylko moi rodzice zmarli przyrzekłam sobie że już nigdy nie będę Lu. Dla nikogo.
- Mógłbyś tak do mnie nie mówić. - wydusiłam z siebie a on chyba zauważył że źle to na mnie wpłynęło, ponieważ pochylił się w moją stronę. - Nie cierpię tego przezwiska. - uśmiechnęłam się blado chcąc odgonić niepotrzebne łzy zbierające się w moich oczach.
- Nie wiedziałem. Przepraszam.
- Nie miałeś prawa wiedzieć. Nie szkodzi tylko po prostu tak na przyszłość. - wróciłam do niego wzrokiem. - Możesz kontynuować. - zaśmiałam się widząc jego niepewną minę. - Serio, wybacz za to. - machnęłam ręką.
- I tak do tego kiedyś wrócimy. - mruknął natomiast faktycznie wrócił do wcześniejszego tematu. - A więc mamy grudzień a co za tym idzie, święta. Nawet jeśli ten wyjazd potrwa zaledwie tydzień to i tak po przyjeździe musiałabyś od razu wsiadać w samolot do Sebring. Dlatego też zobaczymy się pewnie po nowym roku choć i tego nie wiemy bo boisz się o swojego dziadka.
Tony doskonale wiedział jaką mam sytuację, ponieważ podczas jednej z nocy w której zjawiłam się w jego mieszkaniu upiliśmy się do takiego stopnia że zaczęliśmy mówić o swojej przeszłości jak i obecnym życiu. I chociaż kolejnego dnia kac był dla nas istnym katem tamta noc sprawiła że znacznie się do siebie zbliżyliśmy a Tony był najlepszym męskim wsparciem jakie kiedykolwiek miałam, zaraz po moim dziadku.
- Boję się że będą to nasze ostatnie wspólne święta. - wymamrotałam będąc w strachu każdego dnia.
- Nie mogę zaprzeczyć, ponieważ nie jestem niestety jasnowidzem i nie przepowiem ci przyszłości ale jedyne co możesz w tej chwili zrobić to po prostu cieszyć się tym co jest teraz. Masz wspaniałych dziadków, swoją przyjaciółkę i w szczególności mnie. - uśmiechnął się dumnie a ja parsknęłam śmiechem. - No i jeszcze szefa na którego lecisz ale to chyba z wzajemnością. - puścił mi oczko.
- Musiałeś wspomnieć o Aresie. - skwitowałam patrząc na niego z pobłażliwością.
- Nie musiałem. Ale chciałem. - zauważył kończąc swoją kawę. - Jesteśmy w kontakcie cały czas. Gdyby coś się działo to jeden telefon do mnie i ja kolejnego dnia jestem przy tobie, pamiętaj.
- Dziękuję, i to samo tyczy się ciebie. Może uda ci się dogadać z rodzeństwem. - zasugerowałam choć wiedziałam że nie był do tego przychylny.
Miał starszą siostrę i brata z którymi prowadził zawzięty konflikt trwający prawie trzy lata. Wszystko zaczęło się w momencie gdy Tony kończył prawnicze studia i było już wiadomo że osiągnie sukces. Niestety jego rodzeństwo nie podzielało dumy swoich rodziców którzy obdarzyli nią chłopaka a wręcz przeciwnie wzbudziła się zazdrość a zaraz za nią kłótnia. Kłótnia konkretnie o podział wszystkiego co mają ich rodzice. To właśnie oni podjęli tą rozmowę jednak rodzeństwo Tony'ego upierało się przy tym że skoro brunet zarabia duże pieniądze, nie należy się mu nic. Szkoda tylko że nie zauważyli że mężczyzna nie chce sprzedać rodzinnego domu a go wyremontować i zostawić dla dalszych pokoleń ich rodziny.
CZYTASZ
Burning rose
Teen FictionLucrecia McCay jest na pierwszym roku studiów architektonicznych w Sebring, jednak zmuszona jest do ich porzucenia z powodu choroby jej dziadka. Za namową swojej rodziny decyduje się jednak skorzystać z szansy jaką jest niespodziewana praca w najsły...