Rozdział 5.

2.2K 86 7
                                    

Ares

Za namową Chrisa zgodziłem się wyjść z nim do klubu. W ostatnim czasie rzadko pozwalałem sobie na takie wyjścia, dlatego postanowiłem zrobić sobie mały odskok od pracy. I choć z początku było wręcz idealnie, ten wieczór zepsuł jeden szczegół. Nie rozumiałem czemu tak bardzo mi on przeszkadzał jednak zagłuszał cały mój wewnętrzny spokój.

McCay od prawie dwóch godzin siedziała przy barze i ładowała w siebie coraz to większą ilość alkoholu. Co jakiś czas rozglądała się po lokalu, lecz siedziałem w jednych z przyciemnionych loży z których nie mogła mnie dostrzec. Chociaż bardzo tego chciałem nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Nie musiałem jej nawet słyszeć by podnosiła mi ciśnienie swoją gadatliwością, gdy rozmawiała z jakimś facetem obok niej.

- Czemu przy mnie nie ma tak dobrej partii jak przy niej. - westchnął Chris a ja spojrzałem na niego rozkojarzony.

- Przy kim?

- Dobrze ty już wiesz przy kim. Nie oderwałeś od niej wzroku odkąd tu przyszliśmy a siedzimy tu już z przeszło dwie godziny. - wywrócił oczami blondyn.

- Czekam aż zrobi krzywdę sobie albo komuś. Nie dość że jest bardzo młoda to jeszcze roztrzepana. - wzruszyłem ramionami upijając łyk whisky.

- Ta jasne. Brałbyś ją. Doskonale o tym wiem. - puścił mi oczko po czym sięgną po stojący po między nami trunek i dolał mi go do szklanki za co podziękowałem mu skinieniem głowy.

- Daruj sobie te dziecinne gadki Walker. Nic między nami nie było i nie będzie. Nie interesują mnie lekkomyślne i zapatrzone w siebie nastolatki. - prychnąłem zerkając w miejsce gdzie przed chwilą siedziała szatynka. Ku mojemu zaskoczeniu już jej tam nie było co wprawiło mnie w delikatny niepokój który szybko odpędziłem.

- Jak uważasz. Ja ją tam naprawdę lubię. Przynajmniej bardziej niż Ashley. - skrzywił się na samo jej imię a ja jedynie modliłem się by nie rozdmuchiwał ponownie tego tematu. - A teraz wybacz, ale ciacho siedzące w loży obok właśnie wychodzi a ja nie mogę do tego dopuścić. - poklepał mnie po ramieniu i szybko ruszył za nieznajomym chłopakiem.

Pokręciłem z bezradnością głową i zacząłem obserwować tańczących ludzi. Było dosyć tłoczno a sam taniec nie był czymś co lubię. Szczególnie w takich miejscach.

Niestety cały relaks minął w momencie jak na parkiecie zauważyłem długie ciemnoblond włosy należące do McCay. Przeklinałem ją w myślach, gdy idealnie poruszała się w rytm muzyki. Była zgrabna a jej ciało wydawało się być wręcz z porcelany. Jej skóra była czysta. Nie miała na sobie grama czarnego tuszu lub jakichkolwiek blizn. A włosy muskały jej zaróżowione  policzki zapewne od nadmiaru alkoholu jaki spożyła.

- Podać coś jeszcze? - zamrugałem szybciej, słysząc kobiecy głos obok siebie należący do kelnerki.

- Nie. - odchrząknąłem i jak tylko odeszła zacząłem nieświadomie szukać tej jednej szatynki.

Ciśnienie mi wzrosło, widząc jak obcy typ zaciskał swoje wielkie łapksa na jej delikatnej skórze. Lucrecia była na tyle pijana, że zapewne nie wiedziała jak ma na imię a co dopiero znała swojego towarzysza. Przez chwilę zastanawiałem się czy warto do niej podejść ale w momencie gdy facet zaczął dobierać się pod jej sukienkę nie wytrzymałem.

Była mi całkowicie obojętna jednak jakaś część mnie chciała jej pomóc. Przeciskałem się między pijanymi ludźmi starając odnaleźć się ją w wielkim tłumie. Natomiast to nie była zwykła dziewczyna a McCay, która w pewnej chwili zatoczyła się wprost na mnie. Irytacja we mnie wzrosła jak zobaczyłem u niej pijacki uśmiech a jej błyszczące zielone tęczówki stały się zamglone.

Burning roseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz