Rozdział 22.

1.5K 62 3
                                    

Lucrecia


Odetchnęłam z ulgą jak tylko znalazłam się w budynku firmy Archester i mogłam złożyć czarny duży parasol. Dzisiejsza pogoda w Filadelfii była wyjątkowo deszczowa i w pewnych chwilach nawet parasol nie był wstanie uchronić mnie przed ulewą.

Oparłam się o jedną ze ścian windy i spojrzałam w lustro czego momentalnie pożałowałam. Moje poplątane kosmyki włosów i zaczerwienione policzki nie wyglądały dobrze nie wspominając o mokrym w niektórych miejscach płaszczu.

Trzymając dłonie na kubku podeszłam do recepcji gdzie zawsze siedział Christian i położyłam na nim śniadanie przygotowane specjalnie dla Aresa. Nie widząc wyskakującego zza blatu blondyna, nachyliłam się nad nim upewniając się że aby na pewno tam jest.

- Z kim ty tak piszesz? - spytałam a mężczyzna podskoczył na siedzeniu.

- Czy ty jesteś poważna? - obdarzył mnie najbardziej oburzonym spojrzeniem jakie kiedykolwiek widziałam i zgasił urządzenie. - Nie twój interes. Zajmij się lepiej sobą bo wyglądasz jakby na dworze było co najmniej tornado.

- A żebyś wiedział że było! - zabrałam z blatu dokumenty i przeszłam do swojego biura.

Najszybciej jak potrafiłam ściągnęłam płaszcz i poprawiłam swoje włosy by po chwili wrócić do tego samego miejsca po śniadanie i wręczyć je swojemu szefowi oraz odebrać materiały do pracy.

- Jak ja za tobą tęskniłem. - westchnął patrząc na mnie z rozbawieniem.

- Ja za tobą nie. - odparłam chodź oboje dobrze wiedzieliśmy że są to tylko żarty.

Jak tylko usłyszałam ciche przyzwolenie weszłam do gabinetu, zastając za biurkiem bruneta ubranego w czarną koszulę. Uśmiechnęłam się lekko stawiając na biurku czarną kawę i rogalika zapakowanego w brązową torbę.

- Dzień dobry. Przyszłam po gotowe projekty... - zaczęłam niepewnie przyglądając się Aresowi, który na twarzy był wyjątkowo blady. - Wszystko okej? - spytałam a mężczyzna poderwał do góry głowę jakby dopiero zorientował się że cokolwiek do niego mówię.

- Tak, cześć. - odpowiedział pośpiesznie. - Gdzieś tutaj są. - dodał przegrzebując biurko na którym było mnóstwo papierów.

W tym jego pośpiechu i przekartowywaniu wszystkich dokumentów, przypadkowo strącił kubek z gorącym napojem, który spadł na ziemię brudząc tym samym kawałek dywanu. Jak najszybciej podniosłam naczynie i odstawiłam je kawałek dalej by nie doszło ponownie do jego przewrócenia.

- Cholera. - syknął patrząc na poplamiony dywan i kilka projektów.

- Nic się nie dzieje, zaraz zawołam kogoś z pomocy sprzątającej. - uspokoiłam go i tym samym zmusiłam by usiadł na swoim fotelu. - Jesteś strasznie blady. - westchnęłam stając przed nim i dotykając dłonią jego czoła.

- To przez pogodę. Sama nie wyglądasz najlepiej. - spojrzałam na niego w niedowierzaniu podczas gdy na jego ustach pojawił się chytry uśmiech. - Żartowałem.

- Ale ja nie. Masz gorączkę. - powiedziałam odsuwając od niego dłoń. - Powinieneś zostać w domu. Przecież to widać że ledwo się na nogach trzymasz. - odwróciłam się w stronę biurka i w miarę szybko zaczęłam segregować papierki.

- Dam sobie radę. Poza tym muszę być bo nikt mnie nie zastąpi. - stał twardo przy swojej racji jednak nagły napad kaszlu mu bardzo w tym przeszkadzał.

- Nie po to masz tylu ludzi w firmie żeby nic nie robili. Damy radę. Masz mnie i Chrisa, ogarniemy to. - zapewniłam go, kończąc sprzątać.

Widziałam że brunet się łamał i patrząc mi w oczy analizował zapewne wszystkie za i przeciw dotyczące pozostawienia firmy w moich i jego przyjaciela rękach. Sama obawiałam się tak dużej odpowiedzialności, jednak zależało mi na tym by Ares mógł pozwolić sobie na drobny odpoczynek trwający choćby jeden dzień.

Burning roseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz