1. Cierpliwość jest przereklamowana.

981 40 55
                                    

Wieczna zmarzlina. Właśnie tym byłem. W moich żyłach krew mieszała się z drobinkami lodu, raniły moje ciało od wewnątrz. Powoli przestawałem czuć ból, nawet jeśli krew spływała z moich rąk. Kapała na zimny śnieg, zdobiąc go ciemnym szkarłatem. Wzrok zdawał się walczyć, jednak i jego spowił szron. Tkwiłem w pustce, ciemnej masie gęstszej niż galareta. Dusiła mnie. Łamała na pół i spowijała do poprzedniego stanu. Rodziłam się i umierałem od nowa, ciągle, bez żadnej przerwy.

- Myślałem, że masz większą wolę do życia.

Światło rozbłysnęło przede mną, topiło każdy skrawek lodu jaki trzymał mnie w miejscu. Szaleńczy śmiech zakończył całe przedstawienie. Obudziłem się zalany potem. Włosy po których przejechałem ręka były całkowicie przemoczone. Oddychałem tak szybko, że przez chwilę myślałem, że moje płuca eksplodują. Ciemność rozświetlał elektryczny zegar, jego czerwone światło wskazywało za dziesięć szóstą. Powoli zaczynałem się uspokajać, w końcu to nie tak, że pierwszy raz takie koszmary się zdarzały. Mimo to zawsze musiałem sobie przypominać, że były jedynie w mojej głowie. Głupie sny napędzane za dużą ilością horrorów oglądniętych poprzedniego dnia. Niczym więcej.
Podniosłem się do siadu ściągając z szafki nocnej telefon, odłączyłem go od ładowarki. Parę powiadomień z instagrama wzbudziło moją uwagę. Odblokowałem ekran. Moje serce biło naprawdę mocno, sprawiając, że robiło mi się słabo. Przełknąłem ślinę. Dwudziesty pierwszy listopad. Dokładnie dziewiętnaście lat temu moja mama mnie urodziła i zaczęło się istne piekło na ziemi zwane życiem. Tego samego dnia przyszła na świat pewna dziewczyna, chociaż nazywaniem jej czymś innym niż poezją mijało się z celem jej istnienia w moim sercu. Ruby Donaldson była kimś przez kogo przestałem pamiętać życie przed jej poznaniem, zapomniałem o piekle ponieważ każdy dzień z nią stawiał mnie coraz bliżej nieba. Przynajmniej dopóki wspólne urodziny nie okazały się jedynym co nas łączy. Coś pękło zostawiając moje serce okaleczone wieczną blizną. Wiadomość od niej, wysłana trzy godziny temu, obudziła ranę. Ignorowałem krwawienie, czytając kolejne słowa wysłane przez Ruby. Dopiero za trzecim razem zrozumiałem ich sens. Było to zaproszenie na imprezę urodzinową, która odbywała się dzisiaj. Wiedziałem, że był to zły pomysł a jednak nie wahałem się ani przez moment, kiedy pisałem, że będę.

Zdążyłem zapomnieć o nieciekawym śnie, stracił kilogramy na szali problemów dzisiejszego dnia. Musiałem się umyć, zmyć całą noc ze swojego ciała i pomyśleć na spokojnie pod prysznicem. W drodze do łazienki potknąłem się o rzuconą na podłogę bluzę i prawie upadłem na ścianę przede mną. Zakląłem pod nosem ale dzielnie podniosłem ją z ziemi i rzuciłem w inny kąt, mając nadzieję, że tam już nikogo nie skrzywdzi. Czasami żałowałem, że nie lunatykuję, koniec końców i tak nigdy się nie wysypiałem a przynajmniej może lunatykujący ja mógłby być pedantem z krwi i kości. Na pewno pomogłoby to mojemu pokojowi.

Odsłoniłem żaluzję witając ponury październikowy poranek. Deszcz już padał w najlepsze, uderzając głośno o szybę, gdy tylko zawiał mocniejszy wiatr. Westchnąłem. Wygląda na to, że nawet pogoda nie zamierza być dzisiaj łaskawa. Mogłem jedynie odwrócić wzrok i odejść pod ciepły prysznic, gdzie czekało mnie ukojenie. Czując pierwsze krople gorącej wody, przymknąłem oczy przed którymi zaczęły migać mi wspomnienia, tak bardzo wypełnione rudymi włosami jak tylko wyobraźnia pozwalała. Wspólne plany, wspólna przyszłość, teraźniejszość...a jednak zmieniły się w martwą przeszłość. Było to znacznie gorsze od koszmarów, z nich przynajmniej mogłem się obudzić. Z przeszłością musiałem żyć, nawet jeśli jedyne co chciałem to spalić każdy rozdział jaki kiedykolwiek przeżyłem.

Odpisywanie jej zdecydowanie było złym pomysłem.

Powietrze pachniało pogrzebem.

Moje serce biło pod ziemią.

ꜱʜᴀᴅᴏᴡ ᴡɪᴛʜɪɴOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz