23. Róża.

204 23 7
                                    

Lekki wiar muskał moje ciało, kiedy brnąłem dalej w nieskończoną przestrzeń. Nie musiałem nawet rozglądać się na boki żeby zobaczyć jak piękne było to miejsce, tyle kolorów, tak wiele świateł.

- Musisz mi pomóc.

Struktura świata nagle zachwiała się, tak jakby głos, pełen władzy i nadziei, jakoś zaburzył jej równowagę.

- Musisz mi pomóc.

Po raz kolejny, ten sam głos. Rozejrzałem się wokół siebie, jednak nic nowego moje oczy nie ujrzały. Postanowiłem kontynuować spacerek, wierząc, że w końcu wszystko wróci do normy. Tak się nie stało. Idąc przed siebie odkryłem, że piękne otoczenie co chwilę się zmienia a brnąć bardziej wgłąb, tylko więcej szarości moje oczy napotykają. Mimo to coś kazało mi o iść i nie była już to moja wolna wolA, bardziej magnez, który przyciągał i nie mógł odpuścić.

W pewnym momencie po kolorach zostało tylko niknące wspomnienie a wszystko zatapiało się w czerni. Zamknąłem oczy, nie będąc gotowy na spotkanie z tak olbrzymią ilością ciemności ale gdy ponownie je otworzyłem, wszystko zniknęło.

Okręciłem się wzdłuż swojej osi, patrząc na miejsce w którym się znajduje. Wydawało się mimo wszystko znajome. Chociaż nie do końca takie jakie pamiętała moja głowa. Wszędzie było...pusto, jakby coś po prostu zaczęło zanikać i nigdy nie było w stanie się odbudować.

Podszedłem bliżej prosto w odmęty niewiadomego pochodenia, które mimo wszystko wyglądał zupełnie inaczej niż każdy inny aspekt tej dziwnej wyrwy w świecie. Podświadomie wiedziałem, że coś z tym miejscem jest nie tak aczkolwiek sam, nawet po chwili zastanowienia nie mogłem określić co takiego. Wszystko było po prostu jakby z innego świata.

Gdy już byłem blisko, na tyle żeby wyczuć prawdziwą potęgę dochodzącą z centrum całego miejsca, wszystko wyparowało. Zostałem sam na środku czarnej przestrzeni i na chwilę przestałem oddychać. Wtedy zadziały się kolejne rzeczy, obrazy, które najpierw posądziłem za swoje wspomnienia, okazały się zupełnie odbiegłe od oczekiwań.

Rozmazane obrazy nabierały ostrości i im dłużej wpatrywałem się kolejne tym bardziej ich sens wypiekał piętno w mojej głowie.

Widziałem anioły, całą masę skrzydlatych ludzi, którzy krążyli wokół wielkiego budynku. Chociaż takowy można było nazwać wiążą, ponieważ jej wielkość w długości była o wiele większa niż w szerokości. Wyglądało to niczym latarnia morska opleciona wirem mew.

Najpierw obraz nie wydawał się jakkolwiek znaczący, wpatrywałem się w niego podziwiając jedynie piękno całokształtu. Jednak po chwili, w której całkowicie zostałem omamiony, coś zaczęło się zmieniać. Na początku były to nieznaczne, prawie niezauważalne, mimo to po paru dłuższych sekundach zaczynałem rozróżniać zmiany. Wyrwało mnie to z biernego uczestniczenia w wydarzeniach i z bijącym sercem Wyciągnąłem ręce prosto w kierunku spadających aniołów. Widziałem krew rozmazaną z puchem chmur, kolory zmieszały się ze szkarłatem cieczy kapiącej z poszczególnych punktów na niebie.

Oglądałem jak zmienia się piękno w makabryczny obraz bólu i rozpaczy. Łzy zaczęły cisnąć się do moich oczu, kiedy to coraz kolejne ciała spadały na ziemię z głuchym uderzeniem.

Najpierw nie dostrzegłem powodu tej okropnej masakry, jednak wszystko stało się jasne.

Wielki kłębek światła skakał z anioła na anioła A po jego wizycie pojawiała się tylko śmierć. Wytrzeszczyłem oczy, próbując dostrzec chociażby zarys postaci ale mimo prób i chęci dostrzegałem jedynie postać utkaną z czystego światła, nic więcej nic mniej. Mówiło mi to tyle co nic i wtedy jego ruchy nawet nie miały sensu, uderzał z anioła do anioła A jego ręce zmieniały się w coś co można było porównać tylko do broni. Jasne ostrza szybko odcinały białe skrzydła a mi powoli zbierało się na wymioty.

ꜱʜᴀᴅᴏᴡ ᴡɪᴛʜɪɴOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz