Droga do Piekła zdawała się nie mieć końca. Jedynie schody prowadzące do mojego potępienia. Było ich tak wiele, że zacząłem żałować swojej decyzji. Dużo mi nie trzeba było. Na moje nieszczęście moja duma nie pozwoli mi przyznać się do błędu, nawet jeśli Lucyfer wiele razy powiedział, że cały czas mogę zmienić zdanie. Specjalnie schodzi ze mną po schodach żeby mieć pewność.
- Daleko jeszcze?
Trzymałem się z tym pytaniem naprawdę długo. Mężczyzna spojrzał prosto na mnie, odwracając się połowicznie, maszerował dalej przez bezkres stopni a jego oczy były całkowicie skupione na mojej osobie. Szedł jakby znał drogę na pamięć.
- Przypominasz mi moje dzieci - oznajmił - Są tak samo nieposłuszne i irytujące.
Zatkało mnie na moment. Sam fakt, że wielki władca Piekła ma dzieci był zadziwiający. Sam nie wiedziałem jaką rewelacją zacząć się przejmować, tym, że jest ojcem czy tym że nazwał mnie irytującym. Nie że mu się dziwię, w pełni rozumiem, w końcu lekko zaszedłem mu za skórę.
- Coraz ciekawsze te halucynację.
- Ile razy mam Ci mówić, że to nie schizofrenia?
Odwrócił się. Całkiem słuszne z jego strony, też nie mógłbym na siebie patrzeć po tak długim marszu. Może powinniśmy zacząć biec?
- Niech Ci będzie..znaczy Panu..znaczy - sam już nie wiedziałem - O wszechpotężny..
- Wystarczy Lucyfer - mruknął.
Zdawało mi się, że im bliżej Piekła tym bardziej jego humor ulegał pogorszeniu. A może to po prostu moje towarzystwo. Nie miałem zamiaru się tym zadręczać, czekało mnie coś znacznie gorszego. Gdzieś z tyłu głowy miałem nadzieję, że kiedy schody się skończą po prostu się obudzę. Zimno biło od kamienia a mi powoli kończyły się wymówki, zaczynałem wierzyć. W takim razie wizja prawdziwego Piekła coraz mniej mi się podobała. Mogłem mu powiedzieć, wystarczyło jedno słowo. Widziałem lekkie światło gdzieś w bliskiej oddali, zbliżaliśmy się. Serce łomotało mi jeszcze bardziej. Milczałem gryząc wargę.
- Mój syn będzie czekać na Ciebie przy bramie - odezwał się. Stanął w miejscu, odwracając się w moją stronę. Zmarszczyłem brwi.
- Twój syn? Ten irytujący?
Nie odpowiedział.
- A Ty nie idziesz?
Wgapiał się w ciemność, zupełnie ignorując moje spojrzenie. Nie wyglądał na potężny byt, prędzej skrzywdzonego chłopca.
- Nienawidzę tego miejsca odkąd wygląda jak pustkowie.
Nie do końca wiedziałem co mam odpowiedzieć, wiedziałem jednak, że nie muszę, więc jedynie przytaknąłem. Jego ostatni uśmiech rozświetlił korytarz i zupełnie rozpłynął się w powietrzu. Odsunąłem się kawałek, nie do końca wiedząc co się stało. Pomachałem ręką w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Lucyfer, żadna materialna istota nie sprawiła mi oporu.
- Ten idiota mógł się teleportować w każdym momencie a zamiast tego musieliśmy iść po tych gównianych schodach?! - krzyknąłem z całej siły jaka mi pozostała, zdarłem sobie gardło bardziej niż niejednym koncercie a jednak tym razem nie sprawiło mi to przyjemności.
- Jesteś w Piekle, jego ideą jest cierpienie, czego innego się spodziewałeś?
Rozpuszczający się w powietrzu Lucyfer nie był już istotny. Szkarłatne oczy przeszywały mnie na wylot. Stał nieco dalej, w jedynym skupisku światła jakie się tutaj znajdowało. Jego uroda była czymś co jedynie mogło zostać stworzone w piekielnych odmętach. Zdawał się zwalniać czas, mrok został jedynie tłem dla blasku bijącego z jego prezencji. Był idealny w sposób przekraczający granice samego Nieba. A oczy, jego oczy były jak krwawy obraz, malowany przez strumień ostrej czerwieni.
Przysięgam, że jedyna rzecz, która była w nim nie idealna to moje odbicie w jego tęczówkach.
- Tak właściwie nie spodziewałem się nawet Piekła - przyznałem. Wyrwałem się z dziwnego otępienia. Spojrzał na mnie krzywo.
- Uwielbiam was, ateistów - oznajmił. Przewróciłem oczami, gotowy na wykład. Nasłuchałem się godzinnych wywodów, które zaczynały się w podobny sposób - Nikt z was nigdy nie pomyślał, ze wystarczy w ostatniej chwili uwierzyć i droga do Nieba gwarantowana.
Podszedłem parę kroków.
- Oj nie, Piekło to sam wybrałem - prychnąłem. Za kogo on się uważa tak właściwie, myśląc, ze takim debilem jestem. No proszę, zazwyczaj zawsze wszystkie moje nieszczęścia są stworzone przez moje świadome wybory.
Chłopaka jednak najwyraźniej zdziwiły moje słowa.
- Wybrałeś Piekło? - upewnił się. Oparł ramię o kamienną ścianę. Zmrużył oczy i zaśmiał się szyderczo - Jakie to uczucie być przykładem cofającej się ewolucji?
Wspaniałe. Naprawdę, wyśmienite, kurwa jego mać.
Miałem lekką ochotę na skręcenie mu karku, przez chwilę o tym myślałem patrząc w jego stronę. Cała uroda wyparowała gdzieś daleko, teraz był jedynie wkurzającym chłopakiem. Zacząłem podchodzić coraz bliżej, chcąc w końcu zobaczyć co skrywa się za nim.
- Jedyne co będzie się cofać to dni, które już u Ciebie są policzone - przechodząc obok mogłem obserwować jak przekręca oczami. Dałem się skusić na więcej - Lucyfer miał rację, jego dzieci są irytujące.
Zwęził oczy, zupełnie jakby próbował odkryć co siedzi pod moją czupryną. Miałem nadzieję, że podzieli się rewelacją jak jakąś już znajdzie. Może odszuka moje szare komórki, które ostatnio gdzieś zaginęły.
- Skąd Ty się urwałeś?
Przez chwilę miałem zamiar się zastanawiać, dopiero później moje oczy w pełni przejęły kontrolę. Czerwona błyskawica uderzyła gdzieś nieopodal, nawet mnie nie strasząc. Wielki czarny most wznosił sie nad bezmiarem otaczającej go pustki. Masywne łuki i ciemne filary pięły się ponad nieskończoną czerń nieba. Na końcu mostu była monsturalna brama zdobiona mrocznymi ornamentami i symbolami, które odbijały krwisty blask błyskawic. Gdzieś w oddali ukazywała się nieskończona pustynia czarnego piasku. Wytężając wzrok ujrzałem budynek zbudowany z czarnego kamienia, zatopiony w całości w atmosferze piekielnego bezkresu.
Moja buzia była szeroko otwarta.
- Piekło to emo wersja Tatooine?
- Witaj na terenie siedziby wojska, ostatniej deski ratunku w razie ataku Cieni.
Odwróciłem się w jego stronę patrząc z całkowitym przerażeniem. Kolejny raz słyszę to słowo i po raz kolejny czuję nieprzyjemny uścisk w sercu. Tym razem zaczęło kręcić mi się w głowie. Musiałem przytrzymać się muru mostu żeby nie upaść w czarną pustkę. Mrok zasłonił mój wzrok na parę chwil, widziałem jedynie oczy, białe i przerażające.
- Dobra, rozkładaj te skrzydła, mam dość chodzenia - jęknąłem. Brak odpowiedzi sprawił, że na niego popatrzyłem. Nie wiem, który z nas przeszywał siebie gorszym niedowierzaniem - No co? Jesteś synem Lucyfera, nie? Chyba, że Twoje DNA składa się tylko z irytujących cech a na skrzydła już zabrakło miejsca?
Podmuch wiatru stał się lepszą odpowiedzią niż słowa. Chłopak patrzył na mnie złośliwie, przez przymrużone oczy starałem się dostrzec skrzydła, jednak zlały się całkowicie z mrokiem rozprzestrzenionym za nim. Błyskawica w końcu oświetliła jego bok, a ja byłem pewien, że w jakiś sposób musi im płacić, bo nikt nie ma takiego szczęścia. Patrzyłem jakby ruch skrzydeł w pełni mnie zahipnotyzował.
- Axel, jeden z Pięciu - oznajmił a mi włosy stanęły dębem - Pierworodny syn Lucyfera i Książę Piekła.
Jeden z Pięciu? Matko, jest ich aż tyle?
Wiedziałem jak bardzo przewalone mam, więc postanowiłem zrobić coś co zdawało się być jedynym rozwiązaniem.
- Waylan Hux, jeden z ośmiu miliardów i pierwszy do pracy w McDonaldzie po studiach.
Pogorszyć wszystko jeszcze bardziej.
CZYTASZ
ꜱʜᴀᴅᴏᴡ ᴡɪᴛʜɪɴ
FantasyWaylan Hux to dziewiętnastoletni chłopak, który nigdy nie nauczył się zamykać buzi na kłódkę. Nawet wtedy kiedy sytuacja, chociażby z grzeczności, tego wymagała. Jest fanem starych zespołów i jeszcze starszych strasznych filmów. Mimo tego nawet prz...