24. Krew na rękach

176 21 5
                                    

Wstrząs moich własnych kości był jak alarm bijący do boju, kiedy powstałem na równe nogi, stając twarzą twarz z Cieniem. Gdzieś w samym środku mojego serca układały się wszystkie za i przeciw, każdy minus walczenia o odgórnie przegraną sprawę i wszelakie plusy, które zrodzone były jedynie ze złudnych nadziei. Mimo tego coś przelało szale i w momencie kiedy byłem już na nogach, stojąc chwiejnie przez utratę krwi, mocny cios wyswobodził się ze ściśniętej pieści. Mogłem się tylko domyśleć, że jedyne co mnie aktualnie trzyma przy życiu była właśnie ta upartość, która przez wiele lat sprawiała mi same problemy, jednak gdy zobaczyłem róże...jej unikalny kolor i gest, poczułem to. Coś czego jeszcze chyba nigdy nie doświadczyłem i to to uczucie napędzało każdy trybik w moim mózgu.

Czysta miłość, troska lub wszystko pomiędzy tymi dwoma słowami. Tyle czułem i żadne z tego nie było nienawistnie nastawione do świata, emonowała ode mnie inna energia, która tylko wykorzystywała potęgę cienistych mocy.

Mocny cios nie wystarczył, Dominic szybko wyswobodził się z szoku i nacierał. Broniłem się wszystkim czym mogłem, wykorzystywałem nauki, które dały więcej niż przyznawałem nawet przed samym sobą.

Tworzyłem mgliste zasłony, moje ręce co po chwila okalał dym, tak gesty, że można się było zakrztusić.

- Ten upór na nic Ci się zda! - wykrzyczał na co posłałem w jego stronę kolejne ciosy. Mężczyzna walczył o wiele lepiej niż ja, mając tysiące lat doświadczenia umiał posługiwać się wszystkim znacznie pewniej. Nie miał jednak czegoś czego ja trzymałem się kurczowo a był to brak innej opcji. Mogłem wygrać tą walkę w jakikolwiek sposób ale tylko to mogło mi przynieść cokolwiek, reszta scenariuszy kończyła się śmiercią.

Na to nie zamierzam dzisiaj przystawać, zginąłem raz z jego ręki, więc tyle musi mu wystarczyć.

W jego dłoniach uformowały się ostrza, coś czego jeszcze nie potrafiłem zrobić mimo największych chęci. Cofnąłem się o krok do tyłu, starając się nie poślizgnąć na śliskie trawie, która pływała wręcz w mojej krwi.

- Mogłeś po prostu się poddać, byłoby to mądre posunięcie.

- Nie wiem czy zauważyłeś ale nie jestem do końca mądrą osobą.

Uśmiechnąłem się złośliwie mimo, że sytuacja powinna usunąć mi każdy aspekt szczęścia z duszy. Zaskoczyłem go tym, w taki sposób, że jego ostrza zamigotały delikatnie, coś co mogłem przegapić, gdyby nie moje baczne oko.

- Wiesz, że męczysz się już ze mną jakiś czas, prawda? - zaśmiałem się - Brak umiejętności doskwiera? A może jednak przywiązałeś się do mojej twarzy i niekoniecznie chcesz się mnie pozbyć?

- Utrata krwi mąci Ci w głowie, chłopcze - słowa wypływały z jego ust, wydawał się stabilnie emocjonalny, jakby nic go nie ruszało. Wciąż migocące ostrze mówiło co innego - Miałem wobec Ciebie plany, tylko temu jeszcze trzymasz się na nogach.

- Nic nie jest Twoją zasługą - odchyliłem lekko głowę do tyłu, prastując się przy tym - Nic nie znaczący pionek w grubszej grze o której nawet prawdopodobnie nie wiesz.

- Wiem znacznie więcej od Ciebie, mam miliardy lat, jestem starszy od całego świata! - złość już się z niego wylewała, całkiem dosłownie biorąc pod uwagę jego rozbryzgane ostrza - Lucyfer żałuję a Bóg się mnie lęka!

Nie czekałem dłużej, rzuciłem się zanim on zdążył chociażby cokolwiek podejrzewać. Nie umiałem wyczarować cienistych ostrzy ale z przejęciem jednego z rozdygotanej ręki nie miałem problemu.

Wyszarpałem jeden z jego dłoni i szybkim ruchem przeciąłem mu rękę. Okazało się, że ostrość narzędzia jest przeogromna, ponieważ z całej ręki został ledwy strzęp.

ꜱʜᴀᴅᴏᴡ ᴡɪᴛʜɪɴOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz