— Co pani tu robi? — odezwałam się po chwili.
Kobieta przełknęła ślinę, a na jej ustach stopniowo zaczął pojawiać się delikatny uśmiech. Przyjrzałam się jej bardziej i zobaczyłam, że jej oczy były spuchnięte, zupełnie jakby przepłakała całą noc. Śmiało mogłam stwierdzić, że nie zmieniła się ani trochę. Wciąż wyglądała tak samo jak na zdjęciach. Jedynie na jej twarzy można było zauważyć kilka zmarszczek.
— Pamiętasz mnie? — zapytała przyjemnym dla ucha głosem.
— Jest pani mamą Brandona...prawda? —
— Tak. — przyznała, a ja uchyliłam usta. — Mogę wejść? — zapytała cicho.
Nie wiedziałam czy mam być dla tej kobiety miła czy nie. Tak naprawdę nie wiedziałam jaka ona teraz jest i jak wyglądają jej relację z Brandonem.
Po chwili namysłu, ostrożnie przysunęłam się w bok i szerzej otworzyłam drzwi. Kobieta weszła do domu, a do moich nozdrzy dotarł zapach kwiatowych perfum.
W ciszy obserwowałam jak mama Brandona rozgląda się po domu, wyglądając na wzruszoną. Na jej ustach wciąż tlił się lekki uśmiech, gdy weszła do salonu.
— Nic się nie zmieniło. — szepnęła cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Mogę wiedzieć dlaczego pani tutaj przyszła? Brandon już tutaj nie mieszka, a moich rodziców postanowiła pani zostawić już lata temu. — powiedziałam niezbyt miłym tonem.
Megan nie wyglądała, jednak na zrażoną, a tylko ponownie uśmiechnęła się pod nosem, przenosząc na mnie wzrok. Zmarszczyłam brwi, widząc, że jej czarne oczy błyszczą od łez.
— Wyrosłaś na taką piękną dziewczynę. Wyglądasz jak Grace w młodości. — powiedziała wzruszona, a przełknęłam ślinę.
— Wciąż nie odpowiedziała mi pani na moje pytanie.
— Och, proszę, skarbie...mów mi Megan. — spojrzała na mnie przyjaźnie.
— Więc dlaczego tu przyjechałaś, Megan? — powtórzyłam, robiąc się odrobinę zniecierpliwiona.
Po moim pytaniu, z jej warg spłynął uśmiech. Teraz jej twarz zastapił smutek, przez co zmarszczyłam brwi. Odchrząknęła i nerwowo potarła swoje ręce.
— Potrzebuję pilnie porozmawiać z Brandonem. Nie odbiera ode mnie telefonów, ponieważ ostatnio trochę się pokłóciliśmy. — westchnęła, siadając na kanapie.
— Coś się stało? — zapytałam, siadając obok kobiety.
— Dużo się stało, kochanie. — zaśmiała się, jednak nie było słychać w tym ani trochę rozbawienia. Wzięła głęboki wdech, przymykając oczy, które ponownie stały się szkliste.
— Mogę zadzwonić do Brandona, jeżeli to jest bardzo pilne. — odezwałam się, na co uśmiechnęła się blado.
— Wiesz, chyba chcę jeszcze tu chwilę posiedzieć. Tak długo mnie tu nie było...— pokręciła głową, wycierając pojedynczą łzę, która spłynęła po jej policzku.
— W takim razie nie musiała pani wyjeżdżać. — powiedziałam, zapominając, że miałam zwracać się do niej po imieniu.
— To nie było takie proste, kochanie. Nie chciałam wyjeżdżać. Ale musiałam to zrobić. — szepnęła.
— Mogłaś chociaż powiedzieć powód mojej mamie. Słyszałam z jej opowieści, że była załamana, gdy przyszłaś do naszego domu i oznajmiłaś, że wyjeżdżasz. Nie uważasz, że należały jej się wyjaśnienia? — uniosłam brew.