22

167 3 0
                                    

Życie jest trudne. Życie jest wszystkim czego tak pragniemy. Przeżyć wszystko jak najlepiej. Czy można powiedzieć to o czasie kiedy trwa wojna? Raczej nie. Wtedy czuję się wszystkie najgorsze uczucia. I nie można tego nazwać życiem.

- Jak ty potrafiłeś funkcjonować za nim pojawiła się Lovegood? - zapytał siadając obok mnie. - Wyglądasz potwornie. Jak wypluty przez trolla - skrzywił się. - Smutne jest życie zakochanych. Zapijają smutki w samotności. Chociaż sam bardzo często to robię, a nie jestem zakochany.

- Możesz nie ogłaszaj tego wszem i wobec? Jeszcze brakuje, żeby mój ojciec albo któryś ze śmierciożerców dowiedział się o Lunie. Nie chcę nawet myśleć co mogło by jej zrobić..

- A kto niby to usłyszy? Śmierciożercy grzecznie warują przy Voldemortowi. A zwłaszcza moja zapatrzona w niego ciotka. Myślisz, że tracili by czas na głupich smarkaczy upijających się w bibliotece?

- Udam, że wcale nie dotknęło mnie nazwanie głupim smarkaczem.

- A kim dla nich niby jesteśmy?

- Widziałeś jaki mój ojciec był zadowolony kiedy przybyliśmy do Malfoy Manor? - pokręciłem głową cicho się śmiejąc. - Był taki dumny. Jakbym co najmniej przyjął mroczny znak. Chodź z pewnością właśnie na to czeka. Nawet nie zapytał się jak się czuje. W Hogwarcie zapakował chaos. Zabito dyrektora, a po nim spływa to jak woda po kaczce.

- Nie jestem wstanie jakkolwiek cię pocieszyć, bo Lucjusz nigdy nie pytał jak się czuje. Nie wiem jak to jest. Kiedy własny ojciec się tobą interesuje. Nigdy go nie intesowało co u mnie. Po co by miało? Wolał kupić mi nową błyskawice i miejsce w drużynie niż okazać chodź kszty ojcowskiej miłości i wsparcia.

- Może i kupił ci miejsce w drużynie, ale swoją ciężka pracą udowodniłeś, że i bez tego byłbyś w niej - uśmiechnąłem się patrząc na Draco.

Nie mogłem pozwolić żeby zwątpił w siebie. Był kimś więcej niż tylko synem Lucjusza Malfoya.

***


Na wąskiej, skąpanej w blasku księżyca drodze pojawili się znikąd dwaj mężczyźni. Przez chwilę stali nieruchomo, celując w siebie różdżkami, a potem, kiedy się rozpoznali, pochowali różdżki pod peleryny i żwawym krokiem ruszyli w jednym kierunku.

- Dobre wieści? - zapytał wyższy z nich.

- Trudno o lepsze - odrzekł Severus Snape.

Z lewej strony drogę obrastały niskie krzaki jeżyn, z prawej wysoki, starannie przystrzyżony żywopłot. Mężczyźni szli szybko; ich długie, sięgające kostek peleryny łopotały jak skrzydła wielkich czarnych ptaków.

- Już myślałem, że się spóźnię - powiedział Yaxley, którego tępa twarz raz po raz pojawiała się w świetle księżyca, przedzierającym się przez gałęzie drzew. - Kosztowało to trochę więcej wysiłku, niż się spodziewałem, ale mam nadzieję, że będzie zadowolony. A ty? Jesteś pewny, że dobrze cię przyjmie?

Snape tylko kiwnął głową. Skręcili w prawo, w szeroką aleję, również obrzeżoną żywopłotem, biegnącym dalej, poza wykute z żelaza pręty imponującej bramy, która zagrodziła im drogę. Nie zatrzymali się przed nią: obaj unieśli lewe ręce w geście pozdrowienia i przeszli przez bramę, jakby poczerniały metal był dymem. Cisowy żywopłot tłumił ich kroki. Gdzieś na prawo coś zaszeleściło. Yaxley szybko wyciągnął różdżkę i skierował ją w ciemność ponad głową swojego towarzysza, ale okazało się, że to tylko biały paw, przechadzający się majestatycznie po szczycie żywopłotu.

- Ach, ten Lucjusz... Lubi sobie dogadzać. Pawie... - mruknął Yaxley, chowając różdżkę.

Z ciemności wyłonił się ładny wiejski dwór, przez romboidalne kratki szyb dolnych okien sączyło się światło. Gdzieś z boku, spoza żywopłotu, z pogrążonego w mroku ogrodu dobiegał cichy plusk fontanny. Snape i Yaxley ruszyli spiesznym krokiem prostą aleją wysypaną żwirem, chrzęszczącym pod ich stopami. Kiedy dotarli do frontowych drzwi, same rozwarły się przed nimi.

Love or Nott? (theodor nott x luna lovegoood) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz