28

129 3 0
                                    

Parę razy łapałem się na tym, zastanawiając się co by było gdyby to wszystko okazało się snem? Nagle budzę się. Jest jak dawniej. Znowu jestem ponurym Theodorem Nottem łypającym za Luną Lovegood. Nie miałbym bladego pojęcia, że nie byłem jej obojętny. Nie ma wojny. Wszyscy na nowo się nienawidzimy. Nie ma przy mnie mojej Luny. Nie ma nas. To co do tej pory zmieniło moje życie i nadało mu przyjemniejsze barwy zniknęło. O zgrozo! Brzmi strasznie dołujący. Przysięgam na cały skarbiec w Banku Gringotta, nie byłbym w stanie wrócić do bycia tamtym Theodorem. Chodź perspektywa braku wojny byłaby kusząca. Ale nie tak bardzo kusząca jak wspólne bycie z miłością mojego życia.

- Dlaczego nie mogłaś być Ślizgońską? - przejechałem dłońmi po twarzy wzdychając.

- Nie narzekaj. Już lepiej, że nie jest jak Granger. Mugolaczka i do tego jeszcze Gryfonka. A tak to Lovegood jest czystej krwii i nie jest Gryfonką.

- Dobrze wiesz, że dla mnie nie ma znaczenia kto jakiego jest statusu krwii.

- Jak dla każdego kto jest czystej krwii - popatrzył na mnie wymownie. - Świat może zmienić się, ale nasi ojcowie dalej będą pragnęli przedłużenia linii zachowując czystość. Na Salazara Theo! O czym my w ogóle rozmawiamy? Tak śpieszno ci do ożenku? Mamy osiemnaście lat, bracie.

- Tak, wiem, Draco.

Prychnął kręcąc głową.

- Najlepiej w życiu wychodzi się licząc tylko na siebie.

- Nie masz w planach znalezienia sobie żony?

- Oczywiście, że mam. Któraś musi dać mi syna - odparł uśmiechając się. - Tyle, że może nie od razu po skończeniu Hogwartu. Chce się wyszaleć, dobrze bawić, a nie myśleć o kimś innym po za sobą.

- Jedno nie przeszkadza drugiemu.

- Zależy jak na to patrzysz. Dla ciebie jest to czego pragniesz, a dla mnie zbyt szybkie pozwolenie na to żeby jakaś kobieta mówiła mi co mam robić. Co nie zmienia faktu, że chce mieć dzieci. Scorpion będzie ciągnąć za włosy te małe dziewczynki z kokardkami.

- I właśnie dlatego chcesz mieć dzieci. Mieć zgraję małych Dacusiów - skrzywiłem się prześmiewczo. - Nasz świat chyba nie jest gotowy na taki poziom megalomaństwa.

- Nie tylko. Moje nazwisko nie może pójść w zapomnienie. To prawdziwy zaszczyt, że będzie je nosić kolejne pokolenie.

- To się okaże. Lucjusz na pewno nie przynosi chwały.

- Przecież mówiłem o sobie.

Parsknąłem nawet nie próbując powstrzymać śmiechu. Draco też się zaśmiał. Oboje nie podejrzewaliśmy tak głupiej wymiany zdań za tak potrzebną. Przez ostatnie dni moje myśli zaprzątały trzy sprawy. Wojna. Luna. Robienie dobrej miny do złej gry i udawanie posłusznego sługi Voldemorta.

A gdzie miejsce na nastoletnie wojaże i kretyńskie zachowanie? Upijanie się do nieprzytomności? Wysłuchiwanie wykładów MacSztywnej jak to nie odpowiedzialne jest przychodzenie za zajęcia w takim stanie. Bo akurat tego feralnego dnia ktoś wykorzystał wszystkie składniki potrzebne do przyrządzania Eliksiru na Kaca. Młodość od zawsze rządziła się swoimi prawami. To czas popełniania błędów. Małych i wielkich. Wojna odebrała nam ten czas.

- Biedna Astoria - przyłożyłem dłoń do ust.

- Chyba biedny ja, skoro uważasz, że wybrałbym na matkę swoich dzieci Greengrass.

- Myślałem, że macie się ku sobie - wzruszyłem ramionami.

- To, że spaliśmy ze sobą parę razy nie robi z nas od razu pary - Draco oburzył się. - Już wolałbym taką Granger.

Love or Nott? (theodor nott x luna lovegoood) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz