Rozdział 28

748 33 2
                                    

–Japierdole–mruknęłam opadając na łóżko. Kolejny dzień do dupy i szczerze to robi mi się słabo na myśl, że jutro mam iść do szkoły. Chociaż jeżeli nic się nie zmieni to pójdę tam ostatni raz.

–Cześć, można?–usłyszałam głos dobiegający z mojej prawej strony.

–Jezus, Maria, Parker co ty tu... tak można–odparłam patrząc na chłopaka w stroju Spider Mana który akurat wskoczył przez okno.

–Nie przeszkadzam? To znaczy wiesz jest już po 22, jutro szkoła i no–powiedział chłopak zdejmując maskę I siadając na łóżku tuż obok mnie.

–Nie, nie I tak nie miałam zamiaru iść jeszcze spać, a ty akurat sprawisz, że nie spędzę najbliższego czasu na oglądaniu tik toka–na moje słowa uśmiechną się i kiwną porozumiewawczo głową.

Siedzieliśmy w kompletnej ciszy wpatrując się w podłogę.

–A-a więc idziesz jutro do szkoły?–Zapytał przerywając w ten sposób niezręczna ciszę.

–Tak, chyba nawet poraz ostatni–odparłam.

–Ostatni?–spytał tonem pełnym niedowierzenia.

–Tak, przeprowadzamy się do nowej siedziby avengers. Znajduje się poza miastem więc nie bardzo miałabym jak dojeżdżać.

–J-jasne rozumiem, ale będziemy się widywać?–Zapytał nieśmiale.

–Nie Peter, już nigdy więcej się nie spotkamy–powiedziałam sarkastycznie–Tak, tak będziemy się widywać.

Spojrzałam na chłopaka, łapiąc z nim kontakt wzrokowy którego za chuj nie umiałam przerwać. Przysięgam jedno kiedyś zagubię się w tych czekoladowych tęczówkach.

Zapewne patrzylibyśmy sobie w oczy Tak jeszcze dwa lata gdyby nie dzwonek telefonu. Nie, nie mojego lecz chłopaka. Brunet wziął do ręki cholernie stłuczone urządzenie I nacisną słuchawkę. Szczerze nie chcę wiedzieć ile ten telefon przeżył, bo patrząc na stan jestem w szoku, że w ogóle działa.

–Cześć ciociu–powiedział chłopak do telefonu–Tak, tak wracam–powiedział a następnie się rozłączył.

–Na długo wpadłeś. Musisz iść? Prawda?

–Tak, będę leciał–odparł i ruszył w stronę okna–To do jutra.

–Ta do jutra–powiedziałam patrząc na chłopaka wyskakującego przez okno

Dzień później weszłam do szkoły a oczy wszystkich jak ostatnio były zwrócone w moją stronę. Cholera jak ja to niby mam przeżyć. Szczerze zastanawia mnie ci czy ludzie serio myślą, że nie widzę i nie słyszę jak mnie obgadują. Eh idioci.

Podeszłam do mojej szafki i wyjęłam podręcznik do hiszpańskiego.

–Cześć–usłyszałam dobrze znany mi głos należący do Parkera.

–Hej–mruknęłam ponieważ mój humor wcale nie był lepszy niż 24 godziny temu.

–Trzymasz się jakoś?

–Tak, tak–powiedziałam zamykając szafkę i ruszając w stronę sali od hiszpańskiego.

Szczerze totalnie się nie Trzymam, wszytko jest źle. Moja mama nie żyje, moim ojcem okazał się jakiś zjebany egoista, przyjaźnie mi się rujnują. Wszystko było by inne gdyby nie to, że poszłam z psem nie tam gdzie zazwyczaj. Normalnie chodziłam z Toffie do parku, ale w mojej głowie pojawił się pomysł by iść gdzie indziej. Teraz stwierdzam, że był to Najgorszy błąd w moim życiu. Błąd który zmienił wszystko. Jestem pierdoloną idiotką i kurwa nie umiem tego zmienić.

–Rose? ROSIE?

–Tak? Przepraszam zamyśliłam się–odparłam.

–Nic nie jest w porządku.

–Co?–zapytałam zdziwiona

–Nic nie jest w porządku prawda? Okłamałaś mnie.

–C-c-co nie, wszystko jest dobrze–powiedziałam przyspieszając tempa i wchodząc do sali.

–Rosie wiem, że kłamiesz.

Olałam go i usiadłam w ostatniej ławce. Zapewne nadal by się czepiał gdyby nie to, że akurat zadzwonił dzwonek I powoli uczniowie zaczęli wchodzić do sali.

Reszta dnie wyglądała podobnie mimo wszystko unikałam Petera. Flasha na szczęście nie było dziś szkole. Ponoć przez to, że go popchnęłam złamał palca. Cóż chyba wspominałam już, że jestem idiotką, a jak na idiotkę przystało najpierw robię a potem myślę.

Weszłam do wierzy I tuż przy wejściu zastałam tatę który akurat rozmawiał z Pepper.

–SIEMA młoda–powiedział Tony na przywitanie.

–Cześć. Odrazu mówię, ze jeżeli próbujesz być super młodzieżowym ojcem to ci to nie wychodzić–odparłam.

–Ale ty jesteś miła–mrukną z wyczuwalnym sarkazmem.

–Wiem–odparłam z dużym uśmiechem na twarzy.

–Odżutowiec już przetransportował twoje rzeczy–powiedział Potts przerywając moją chwilę triumfu.

–To jak jedziemy?–spytał mężczyzna.

–Oczywiście–mruknęłam.

Chwilę później jechaliśmy ulicami Nowego Yorku. Swoją drogą jechaliśmy to za dużo powiedziane, właściwe to staliśmy w korku.

Jakąś godzinę później nareszcie dojechaliśmy na miejsce. Szczerze naprawdę zazdroszczę tym wszystkim mieszkającym w małych miasteczkach bez korków.

Wyszłam z srebrnego audi r8 i popatrzyłam na gigantyczny budynek.

–Cholera–mruknęłam wystarczająco cicho by nikt inny tego nie słyszał.

———————————

Ponad 700 słow

Córka starkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz