3.

275 21 16
                                    

Per Hubert.

5 dni później

Coś wyrwało mnie ze snu ,tak jakby kierowało całym moim ciałem i umysłem. Usiadłem na łóżku, kontem oka spojrzałem na zegarek, 10:30. Czułem ogromną potrzebę wrócić po raz kolejny w to miejsce, po raz kolejny poczuć ogromny ból związany z porażką, kolejny raz mieć nadzieję na coś co jest niemożliwe.

Wstałem całkowicie z łóżka, wybrałem jakieś ubrania a następnie udałem się do łazienki aby wziąść szybki prysznic.

Oczywiście skończyło się na tym, że mój szybki prysznic zakończył się po godzinie. Koniec końców czysty, suchy i ubrany wyszedłem z pomieszczenia, nie myśląc nic chwyciłem wszytko co potrzebne i wyszedłem z mieszkania.

Może i nie powinienem głupio się łudzić, że zdołam spotkać go poraz kolejny, jego twarz w umyśle rozmazała mi się doszczętnie, ale pamiętałem zielone teczówki wpatrzone wprost na mnie.

Szedłem uliczakami wielkiego miasta mijając masę ludzi, pogoda dziś nie była już tak piękna jak ostatnimi dniami.

Po kilku minutach spostrzegłem to samo miejsce, w którym ostatnio spotkałem tajemniczego, zielonookiego szatyna. Przystanąłem na chwilę aby wrócić wspomnieniami do tamtej chwili.

Moją rozkosznął chwilę przerwał gwałtownie otwierający się parasol, który trzymałem w dłoni.

- cholerny parasol - powiedziałem trzymając się za serce.

Własnie tym parasolem tłumaczyłem sobie to, dlaczego tu przychodzę. Niby, że z czystej grzeczności, ponieważ chcę oddać to co i tak nie należy do mnie, lecz okłamuje sam siebie. Każdy wie, że nie chodzi tylko o jakiś głupi parasol.

Czekałem i czekałem a minuty mijały, nie mogłem dokładnie określić ile trwała moja nadzieja ale w końcu musiałem przyznać się do kolejnej porażki.

Cały czas coś trzymało mnie w tym miejscu ale nie mogłem po prostu siedzieć i czekać na cud. Może to był jakiś miły turysta, który był tu tylko w odwiedziny na chwilę i pojechał sobie już w swoje strony.

Wstałem i pośpiesznie ruszyłem przed siebie, byłem zdenerwowany i nieco zawiedziony. Przechodząc przez ulicę nie zauważyłem nadjeżdżającego znad przeciwka pojazdu. Jedyne co mogłem zrobić to zakryć oczy rękami i czekać na uderzenie. Niestety moja nieuwaga doprowadziła mnie tutaj i nic już nie mogę zrobić.

Jednak zamiast mocnego uderzenia poczułem rękę oplatającą moje ciało, która odciągnęła mnie od jezdni. Stało to się nadzwyczaj szybko, tak, że nie zdążyłem się zorientować co się dzieje. Niestety nic nie widziałem bo moje oczy były zakryte a ja zbyt przerażony.

Odsłoniłem twarz a moim oczom ukazał się piękny zielonooki szatyn. Odciągnął mnie gdzieś na bok a ja nieco przestraszony podążyłem za nim.

Spojrzał mi głęboko w oczy, tak samo jak wtedy. Zaczął coś mówić, niestety słowa te były dla mnie nie zrozumiałe, po chwili gdy przestał ja zacząłem samoistnie kierować się w stronę mieszkania, nie chciałem tego lecz coś kazało mi iść tam i być bezpiecznym ponad wszystko.

Podczas drogi starałem się poukładać w głowie wszytko co wydarzyło się tego dnia ale nie mogłem, tak jakby w mojej pamięci były jakieś... braki?

Pamiętałem jedynie zielone tęczówki skierowane na mnie.

Chwilę później wszytko się zmieszało aż została pustka.

W ten sposób znalazłem się pod domem, wszedłem bez zastanowienia i zakluczyłem drzwi.

- czy ja tak po prostu odszedłem....?

HEJKA PĄCZUSIE.
Nie wiem co to jest ale mi się podoba, tobie nie musi. Postaram się pisać dłuższe rozdziały. Nastepnym razem perspektywa Karola 🤭 oj będzie się działo.

marchewka~538 słów

Never Say Never Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz