4.

117 13 18
                                    

Spojrzałem kątem oka na odchodzącego coraz dalej blondyna. Chwilę później ujrzałem telefon leżący na chodniku, chwyciłem go i próbowałem odblokować. Gdy to zrobiłem wszedłem na jakiś portal społecznościowy aby zobaczyć czyj on jest. Wyświetlił mi się napis Hubert Wydra a na profilowym widniała twarz niebieskookiego. Obejrzałem się za siebie myśląc, że rzekomy Hubert nie odszedł tak daleko, lecz się myliłem.

Stwierdziłem, że zajmę się tym jutro i to nie dlatego, że chciałbym przeglądnąć jego telefon, chodzi o to, że muszę wracać do bazy, ponieważ chłopaki wyczują moją długą nieobecność.

Schowałem telefon do kieszeni i zacząłem kierować się w wcześniej wspomniane miejsce.

Wiem, że nie można mi zadawać się z ludźmi zwłaszcza w moim przypadku ale było w nim coś uczekajacego, nie był jak ta reszta przyziemniaczków, którzy jedyne co widzą to czubek własnego nosa.

Szybko wybiłem sobie z głowy dzisiejsze wydarzenia i wszedłem do mieszkania. Wytężyłem nieco słuch aby usłyszeć czy ktoś jest w domu lecz to nie było konieczne gdyż chwilę później stanął przede mną Ernest z założonymi rękami.

- gdzie byłeś? - zapytał poważnym tonem.

- nigdzie

- jak to nigdzie, na kilometr czuć od ciebie człowieka

- nie twój interes, jasne!

- właśnie, że chyba mój bo jak dobrze pamiętam to ty zabraniałeś nam jakichkowiek kontaktów z ludźmi - powiedział poważnym tonem oczekując równie poważnej odpowiedzi.

- a wy się i tak do tego nie stosowaliście, chodziliście na polowania jak dzieci, a po co? tylko po to żeby napić się trochę ludzkiej krwi!

Trzasnąłem drzwiami tym samym kończąc tą niepotrzebną rozmowę.

Rzuciłem się na łóżko i włączyłem jakąś playlistę na Spotify. Patrzyłem pusto w sufit mając przed oczami niebieskie tęczówki.

Wtedy usłyszałem pierwsze słowa mojej ulubionej piosenki, zacząłem ją śpiewać tym samym lekko ruszając się na łóżku co miało imitować taniec. Pewnie gdyby mnie ktoś zobaczył pomyślałby, że mam padaczkę, czy coś w ten deseń.

Stety niestety tak się składa, że nie mogę jej mieć jako istota nadprzyrodzna, tak samo jak i innych stanów czy chorób. Nie pamiętam nawet kiedy ostatnio byłem przeziębiony...

Zdjąłem słuchawki gdy zauważyłem, że Marcin wchodzi do pokoju. Nic nie mówiąc usiadł na łóżku patrząc na mnie z uśmiechem na twarzy. Ja wiedziałem już wtedy, że coś kombinuje.

- dobra mów co znów wymyśliłeś- zapytałem gdy ciekawość wzięła górę.

- chodzmy napić się prawdziwej krwi, ja się rozerwę a ty będziesz po tym dużo silniejszy i szybszy a Twój umysł się oczyści - przez chwilę czułem się jak pacjent czekający na receptę a później wyobraziłem sobie Marcina jako jakiegoś menela, który mówi, że picie odmieniło jego całe życie. W jakimś stopniu to prawda..

- mówiłem Ci tysiąc razy, nie możemy wychodzić gdy nie jest to konieczne, nie możemy pić ludzkiej krwi a zwłaszcza ja, ponieważ...

- aktywują ci się moce twojej morderczej strony, tak wiem ale czy nie uważasz, że skoro i tak nigdzie się stąd nie ruszamy to lepiej by było wstać i wyglądać jak wampir a nie jak zombie?

- jakby tak na to popatrzeć to mamy z nimi wiele wspólnego, oni też są martwi - wtrącił się Maciek wchodzący do pokoju.

- zombie nie są martwi tylko pół martwi, ale na jedno wychodzi - powiedział Marcin.

- jak zwykle trafiłeś w odpowiedni moment Maćku - odparłem patrząc na niego wzrokiem jakby mi zabił matkę widelcem.

- usłyszałem twój słodki głosik i nie mogłem się powstrzymać od dodania kilku słów od siebie, według mnie ta ludzka krew to nie jest zły pomysł

- nie będzie żadnego picia krwi, jak wam się coś nie podoba to sami sobie żyjcie na własne ryzyko ale pamiętajcie ile ja dla was zrobiłem, dbam o was a wy macie to głęboko w swoim poważaniu - wypchnąłem ich za drzwi tym samym trzaskając nimi, już drugi raz dzisiaj.

Zrobiłem kilka głębokich wdechów i wydechów, przynajmniej tak to miało wyglądać, aby się uspokoić, gdy w końcu to nastąpiło zacząłem znów myśleć o człowieczym blondynie. Po dwóch spotkaniach działał na mnie tak jak nikt nigdy na mnie nie działał. Czułem chęć poznania go bliżej.

Przeszkadzały mi w tym jedynie dwie bardzo istotne rzeczy, to kim jestem i moja głupota, którą odkryłem już jako człowiek. Ja nawet nie wiem czym sobie zasłużyłem na takich cudownych a zarazem debilnych przyjaciół.

Ale przecież życie się ma jedno, nawet gdy trwać może wiecznie.

No witam witam, dziś coś dłuższego i nie powiecie, że nie. Mam nadzieję, że się podoba i, że widzimy się za tydzień kochani.

MIŁEGO DNIA/NOCY

marchewka~717 słów

Never Say Never Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz