Oliver
Tak blisko. Była tak blisko, a jednocześnie tak daleko. W życiu bym się nie spodziewał, że taka sytuacja może się wydarzyć. Miałem okazję być tak blisko niej przez jakieś kilkanaście sekund, bo więcej miało się to nie powtórzyć. Nie mogło się powtórzyć. Nie było na to nawet najmniejszych szans. Ile bym dał, żeby się do tego jakoś lepiej przygotować. Może wtedy jej duże, brązowe oczy nie spoglądałyby na mnie z takim przestrachem. Sam na początku byłem zaskoczony, nie wiedząc co dokładnie powinienem zrobić. Czy uważała to za zbyt śmiałe, że ją tak złapałem? Dziewczyny chyba nie za bardzo to lubią... Ale w końcu chciałem jej tylko pomóc, tak? Chyba jeszcze gorzej by było, gdybym pozwolił jej się przewrócić. Czy wtedy uznałaby to za aroganckie, że jej nie złapałem? Nie zdążyłem powiedzieć nawet słowa, a już mi się wyrwała i wypadła na korytarz, jakby była to walka na śmierć i życie.
Zmarszczyłem brwi, kiedy zobaczyłem minę Xavier'a, który wszedł tuż za mną, więc musiał widzieć całą tą sytuację. Co z tego, że trwała najwyżej jakieś dwie minuty. Może nawet mniej. Chłopak na pewno już miał swoją wyimaginowaną teorię na temat tego, co przed chwilą zaszło i nie omieszka się nią ze mną podzielić.
— No co? — zapytałem, nie wiedząc o co mu chodzi. Był moim najlepszym przyjacielem, ale czasami naprawdę nie wiedziałem o czym mówi, a co dopiero myśli.
Xavier westchnął głęboko, przeczesując palcami włosy tak jasne, że aż białe. Pokręcił głową z dezaprobatą, a ja przewróciłem oczami. Chyba jednak się nie dowiem.
— Zagadasz w końcu do niej? — usłyszałem zza pleców rozdrażniony głos, gdy ruszyłem niedługim korytarzem do pokoju wspólnego.
— Nie — odpowiedziałem krótko, nawet się nie odwracając. Usłyszałem ponowne, zirytowane westchnięcie przyjaciela. Dogonił mnie i zatrzymał, kładąc rękę na moim ramieniu. Uniosłem brew w pytającym geście, a on zmroził mnie spojrzeniem, jakby sugerował mi, że nigdy w życiu nie widział większego kretyna niż ja. Cóż, chociaż Noah Davies z całą pewnością mnie pobijał. I Xavier zdecydowanie by się ze mną zgodził.
— Dlaczego nawet nie chcesz spróbować? — jęknął, patrząc na mnie żałośnie. Ewidentnie był załamany moją postawą.
— Xavier. Rozmawialiśmy o tym — upomniałem go, posyłając mu jednocześnie znudzone i zirytowane spojrzenie. Ja po prostu się do tego nie nadawałem, a cały mój czas zajmował...
— Nie możesz wiecznie żyć tylko Quidditch'em — burknął oskarżycielskim tonem. Tym razem to ja westchnąłem.
— Ona pewnie nawet mnie nie kojarzy — odpowiedziałem ze zrezygnowaniem, a Xavier spojrzał na mnie jakbym postradał rozum. Zamrugał kilkukrotnie, a potem całkiem poważnym tonem zapytał;
— Żartujesz w tym momencie, prawda? — W odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami, podchodząc do okna. Oparłem się bokiem o parapet, rzucając przyjacielowi spojrzenie. —Człowieku, jesteś chyba najbardziej znanym Gryfonem — prawie wykrzyczał Xavier, żywo gestykulując rękoma. — No, tuż po Potterze —dodał, krzywiąc się. — W każdym razie —zaczął, patrząc na mnie znacząco. — Alex Castle ciągle o tobie gada. Nie ma opcji, żeby Rhea tego nie słyszała. W końcu są rodzeństwem. Nie ma nawet takiej możliwości, żeby cię nie rozpoznawała — dokładnie podkreślił każde słowo. — Poza tym, kto cię nie zna? To brzmi absurdalnie, stary.
— No nie wiem — powiedziałem bez przekonania, rozglądając się po salonie. Było tu całkiem sporo osób, chociaż nie tak dużo jak gdy McGonagall zarzuci nas wypracowaniami do napisania.
— Swoją drogą, dlaczego do niej nie zagadałeś przed chwilą? Miałeś tak dobrą okazję, ty głupku — wytknął mi Xavier, rzucając mi się na szyję, by mnie przytrzymać i drugą ręką doprowadzić moje włosy do totalnego nieładu. W tym roku postanowiłem zostawić je nieco dłuższe i powoli się do nich przyzwyczajałem, w przeciwieństwie do Xavier'a, który cały czas miał wrażenie, że jak na mnie patrzy to przez chwilę widzi kogoś zupełnie innego. — Mogłeś powiedzieć chociaż głupie cześć — marudził dalej, a ja westchnąłem z irytacją.
— Zostaw mnie już, ty kretynie — burknąłem pod nosem, odpychając go od siebie.
— Jedynym kretynem tutaj jesteś ty — odpowiedział, prostując ubranie. Wyjrzał przez okno i nagle jego brwi podskoczyły w górę. Zmarszczyłem swoje i również spojrzałem w tamtym kierunku.
Rhea biegła w kierunku szklarni, tak szybko, jakby co najmniej gonił ją dementor. Co chwilę potykała się na nierównej ścieżce, więc nie trudno było się domyślić, że aktywność fizyczna nie była jej mocną stroną. Co oczywiście nie oznaczało, że jakoś źle wyglądała. Wyglądała dobrze, nawet bardzo.
Rhea była naprawdę śliczna. Patrzyłem na nią wystarczająco często, by zauważyć, że w jej policzkach pojawiały się dołeczki, kiedy się uśmiechała. A uśmiechała się naprawdę często. Jedyne czego żałowałem, to fakt, że te uśmiechy nie były skierowane do mnie. Lekko falowane rudoblond włosy, sięgające do ramion otaczały okrągłą twarz, która była nakrapiana delikatnymi piegami, a w brązowych oczach pojawiały się wesołe iskierki za każdym razem, gdy śmiała się z Amarą. Rhea nosiła absurdalną ilość złotych kolczyków, z których jedne były tak duże, że obawiałem się, że zrobi sobie kiedyś przez to krzywdę. Ale póki nie byłem z nią wystarczająco blisko, nie mogłem jej o tym wspomnieć. Tak samo jak o tym, że bardzo podobają mi się jej charakterystyczne, pomarańczowe pasemka.
— Hmmm, ciekawe. Chyba później wypytam o to Amarę — zastanawiał się głośno Xavier, a ja zmarszczyłem brwi.
— Przypomnij mi jeszcze raz... na jakim etapie jest wasza relacja? — zapytałem, przyglądając się przyjacielowi.
— Nienawidzi mnie — odparł z zadowoleniem, które przeczyło jego słowom. Jeszcze bardziej zmarszczyłem brwi. Amara i Xavier znali się od dziecka tylko dlatego, że ich rodzice się przyjaźnili. Spędzali razem każde możliwe święto i chodzili razem na imprezy, ale dziewczyna z jakiegoś powodu od zawsze nienawidziła Xavier'a, który jedynie chciał się z nią zaprzyjaźnić. Raz wydawało się między nimi w porządku, a następnego dnia Amara wysyłała Xavier'a na tygodniowy szlaban, tylko dlatego, że się do niej odezwał, ale mimo to nigdy nie zrezygnował. Potrafili być prawdziwą mieszanką wybuchową, dlatego nikt koło nich nie przebywał, gdy znaleźli się gdzieś razem.
Dlatego ja i Rhea nie mieliśmy prawa znaleść się w tym samym miejscu i czasie poprzez wspólnych znajomych. Amara i Xavier by się pozabijali.
***
— Nic mi się nie udało dowiedzieć.
Oburzony Xavier wszedł do naszego dormitorium koło dwudziestej drugiej i zdecydowanie nie wyglądał na zadowolnego. Powstrzymując westchnienie, otworzyłem oczy, czując że blondyn nie da mi zasnąć, dopóki nie skończy swojej paplaniny.
— Jakoś mnie to nie dziwi — odpowiedział niewzruszony Percy, racząc Xavier'a krótkim spojrzeniem znad książki.
— Czym tym razem w ciebie rzuciła? — zapytałem odrobinę rozbawiony, gdy zobaczyłem jak rozciera czoło z bolesną miną.
— Jakimś dziwnym bambusem. Wiesz ile tam tego mają? Stoi dosłownie w każdym miejscu. Ja rozumiem, że Rhea lubi rośliny i w ogóle, ale...
— Dlaczego po prostu spokojnie z nią nie porozmawiasz? — przerwałem mu od razu. Xavier uniósł brew.
— I kto to mówi — parsknął, a ja przewróciłem oczami. — Od piątej klasy, nie, przepraszam, czwartej ciągle gadasz o Rhei, a przeprowadziłeś z nią najwyżej dwie rozmowy.
Zmrużyłem oczy, mordując wzrokiem Xaviera, który jedynie uśmiechnął się złośliwie. I kiedy leżałem w łóżku, wpatrując się w czerwony baldachim, usiłując nie zasnąć podczas bełkotu mojego przyjaciela, musiałem przyznać sobie pewną rzecz.
Bo prawda była taka, że od dobrych kilku lat byłem niezaprzeczalnie zadurzony w Rhei Castle.
CZYTASZ
Golden bands {Oliver Wood}.
Fanfiction🪴Kiedy za sprawą intryg swoich przyjaciół i członków drużyny quidditch'a, Rhea Castle i Oliver Wood w końcu się do siebie zbliżają, musząc też przygotować razem projekt na zielarstwo. by; amorlatin 2022/ 2023, zakończone. Na podstawie uniwersum J.K...