🪴siedem🪴

867 46 0
                                    

Rhea

Przez cały czwartek siedziałam jak na szpilkach, bo wbrew pozorom martwiłam się o Grace, a jednocześnie miałam tyle nauki, że przez całe popołudnie nie opuściłam dormitorium. Mimo, że to był dopiero pierwszy tydzień, profesor McGonagall nie zamierzała nas w najmniejszym stopniu traktować ulgowo. Nie lubiłam odrabiać lekcji w pokoju wspólnym, bo po prostu było tam za dużo ludzi. Czasem chodziłam do biblioteki, mimo że było to dosyć daleko, ale najczęściej po prostu pisałam wypracowania w łóżku. Dzięki Merlinowi, że miałam ładny charakter pisma.

W piątek po lekcjach udało mi się zajść do skrzydła szpitalnego, ale Grace spała i pani Pomfrey w końcu mnie delikatnie wyprosiła. Musiałam przyznać, że rzeczywiście byłam zmartwiona stanem dziewczyny, bo wyglądała wręcz fatalnie, gdy ją znalazłam, a fakt że nie wyszła nawet po dwóch dniach wcale mnie nie pocieszał.

— Jak myślicie, kiedy się obudzi? — usłyszałam cichy głos Frei, który wyrwał mnie z zamyślenia. Zamrugałam kilkukrotnie, patrząc na współlokatorki z którymi siedziałyśmy wokół łóżka Grace. Ja i Amara byłyśmy po obu stronach dziewczyny, a Lydia i Freya zajmowały miejsca przy końcu łóżka, co jakiś czas podjadając słodycze, które przyniosłyśmy czarnowłosej wraz ze świeżymi kwiatami. Zebrałyśmy się w sobotni poranek, gdy tylko się obudziłyśmy, bo dziewczyny też się całkiem nieźle przejęły, gdy opowiedziałam im co się stało.

Grace westchnęła głęboko, jakby wybudzając się ze snu, po czym zamrugała i w końcu otworzyła oczy, a ja od razu do niej doskoczyłam.

— Hej, jak się czujesz? — zapytałam, mierząc ją zmartwionym spojrzeniem. Dziewczyna otworzyła usta, ale zanim coś powiedziała podałam jej szklankę z wodą. Posłała mi delikatny uśmiech i wypiła wszystko na raz.

— Dzięki — wykrztusiła, a potem odchrząknęła, oddając mi szklankę.

— Jesteś Grace, prawda? Nie pomyliłam twojego imienia? — upewniłam się, patrząc na nią. Pokręciła przecząco głową.

— Zgadza się. Grace Landcey. Chociaż nie dziwię się, że mnie nie kojarzysz — dodała, próbując się uśmiechnąć, chociaż wyszedł z tego bardziej grymas. Spuściła wzrok, a ja wymieniłam spojrzenia z Amarą.

— To nie tak, że cię nie kojarzę... — zaczęłam, ale nie bardzo wiedziałam co dalej powiedzieć. — Po prostu...

— Wtapiam się w tło, wiem — zaśmiała się cicho dziewczyna. — Nie żeby mi to jakoś bardzo przeszkadzało.

— No dobra — wtrąciła się w końcu Lydia. — Ale powiedz nam co się wtedy stało, wtedy gdy Rhea cię znalazła.

— To ja — powiedziałam na wszelki wypadek. — Nie wiem czy ty nas kojarzysz bardziej niż my ciebie, ale to Amara, Freya i Lydia — przedstawiłam po kolei każdą z moich współlokatorek. — Mieszkamy razem. Xavier, przyjaciel Amary...

— On nie jest moim przy....

—... pomógł mi cię tu przynieść, kiedy cię znalazłam.

Grace westchnęła, uśmiechając się nieśmiało.

— Tak właściwie to krótka historia i... dosyć głupia — wyznała, zakładając włosy za ucho. —W tamtej szklarni w której byłyśmy jest ułamana klamka od środka, a ja za późno się zorientowałam. Nie wzięłam wtedy różdżki, na dodatek nic nie jadłam i trochę źle się poczułam. Niby nic takiego, ale pani Pomfrey kazała mi zostać przez parę dni. Dzisiaj powinnam już wyjść, ale kazała mi nie opuszczać dormitorium przez cały weekend, o ile nie będzie to konieczne.

— Oh, dziewczyno — mruknęła z westchnięciem Lydia, a Grace jedynie nieśmiało uniosła kącik ust.

— Już myślałam, że to coś poważnego —odezwałam się z wyczuwalną ulgą w głosie. — Znaczy, poważniejszego, wiecie o co chodzi.

Golden bands {Oliver Wood}.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz