🪴trzydzieści dwa🪴

1K 64 11
                                    

— Na pewno dobrze wyglądam? — zapytałam Amarę po raz setny tego poranka, a ona jedynie westchnęła, już nawet na mnie nie patrząc.

— Tak, Rhea — powiedziała, wkładając ostatnie rzeczy do kufra. Zamknęła go i odwróciła się do mnie. — Ale wieczorem i tak przebierz się w tamte rzeczy, które wybrałyśmy.

— Przepraszam, że tak marudzę, ale naprawdę chcę żeby mnie polubili — przyznałam, posyłając przyjaciółce przepraszające spojrzenie.

— Polubią. A teraz już trochę wyluzuj. Chodźmy na śniadanie. Oliver jeszcze pomyśli, że gdzieś zaginęłaś.

— Dobrze wie, że dojście do Wielkiej Sali zajmuje mi wieki. Raczej się domyśli — odparłam, przewracając oczami. Amara jeszcze przez chwilę kręciła się po pokoju, podczas gdy ja stanęłam przed lustrem.

Miałam na sobie białą przyległą bluzkę na długi rękaw, ale zarzuciłam na nią jeszcze czerwoną bluzę z kapturem, którą ostatnio podkradłam Oliverowi. Do tego niebieskie przyległe jeansy i zwykłe buty. Zrobiłam delikatny makijaż, a włosy zostawiłam rozpuszczone. Na ramię zarzuciłam torbę podręczną i wzięłam do ręki kurtkę, gdyż po śniadaniu mieliśmy tu już nie wracać. Wyglądałam całkiem dobrze, ale i tak martwiłam się spotkaniem z rodzicami Olivera. Co prawda mówił, że są bardzo w porządku, ale to i tak było stresujące.

— Oh, dajże już spokój — powiedziała Amara, ciągnąc mnie za rękę do wyjścia. Przewróciłam oczami, ale nic nie powiedziałam.

Schodząc do Wielkiej Sali podziwiałyśmy wszystkie dekoracje, jakie umieszczono na korytarzach. Miałam wrażenie, że co roku wyglądają coraz lepiej. Nigdy nie widziałam, by jakieś miejsce podczas świąt wyglądało lepiej od Hogwartu.

— Hej, wszystkim — rzuciłam, siadając obok Olivera przy stole Gryffindoru. Chłopak uśmiechnął się, od razu obejmując mnie w pasie. Krótko go pocałowałam, a gdy zauważyłam, że wszyscy na nas patrzą, zabrałam się do nakładania sobie jedzenia. Nadal czułam się nieco dziwnie w towarzystwie innych, gdy okazywaliśmy sobie czułości, mimo że minął już z miesiąc, odkąd zostaliśmy parą.

— Wyspana? — zapytał Oliver, patrząc na mnie. Odwróciłam się do niego i pokiwałam głową. — Gotowa do poznania moich rodziców?

— Tak myślę — odparłam niepewnie, na co chłopak jedynie uniósł kącik ust.

— Nie martw się. Jestem pewien, że cię pokochają — powiedział, całując mnie w skroń. Chwilę później zaangażował się w rozmowę z Xavierem i Percym, a ja jadłam, patrząc na resztę naszych przyjaciół.

Sama nie wiedziałam kiedy dokładnie zaczęliśmy siadać w takim gronie, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Bliźniaki jak zwykle planowali jakiś nowy żart, na co posyłałam siedzącej obok mnie Amarze znaczące spojrzenia. Naprzeciwko nas Carter i Alex znaleźli własny temat do rozmowy i nawijali odkąd tylko do nich dołączyłyśmy. Niewiarygodnie się cieszyłam, widząc, że mój brat ma takiego przyjaciela.

***

Po śniadaniu całą grupą ruszyliśmy na stację i mimo, że Oliver rozmawiał z Xavierem, to ani na chwilę nie puszczał mojej dłoni. Nie przeszkadzało mi to, zwłaszcza że obok mnie szła Amara, więc też miałam z kim porozmawiać. Kilka kroków przed nami szli Alex z Carterem, którzy jak zwykle byli podekscytowani wizją spędzenia świąt razem. Alex nie był małym dzieckiem, ale i tak się nieco martwiłam, by nie narobił nam wstydu u rodziców Cartera.

W przedziale usiedliśmy tylko we czwórkę; ja, Amara, Oliver i Xavier, bo dwoje najmłodszych postanowiło tym razem pomęczyć kogoś innego, Fred i George mieli swoich znajomych, a Percy korzystał z ostatnich chwil ze swoją dziewczyną. Całą drogę graliśmy w różne gry, dzięki czemu nie musiałam myśleć o dzisiejszym wieczorze. Na poważnie zaczęłam się stresować dopiero, gdy pociąg zatrzymał się na dworcu w Londynie.

Golden bands {Oliver Wood}.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz